C.S. Lewis / 2006-01-25
O trzech sposobach pisania dla dzieci
Niepublikowany esej autora "Opowieści z Narnii""Uważam, że istnieją trzy sposoby, w jakie piszący dla dzieci mogą podejść do swojej pracy – dwa dobre i jeden, który jest zazwyczaj zły.
Ów zły sposób poznałem całkiem niedawno i to od dwóch nieświadomych niczego świadków. Jednym z nich była pani, która wysłała mi rękopis napisanej przez siebie historii. W historii tej wróżka dała dziecku do dyspozycji cudowny przyrząd. Piszę „przyrząd", bo nie był to magiczny pierścień, czapka, płaszcz czy jakikolwiek tradycyjny przedmiot. Była to maszyna, rzecz z zaworami, dźwigniami i guzikami do naciskania. Można było nacisnąć jeden i dostać lody w rożku, nacisnąć drugi i dostać żywego szczeniaczka i tak dalej. Musiałem powiedzieć autorce szczerze, że nie bardzo interesują mnie takie rzeczy. Odpowiedziała: „Mnie również, nudzi mnie to do szaleństwa. Ale tego właśnie chcą współczesne dzieci".
Drugi dowód jest następujący. W swojej pierwszej książce opisałem szczegółowo podwieczorek, na który gościnny faun zaprosił małą dziewczynkę, główną bohaterkę. Pewien mężczyzna, mający własne dzieci, powiedział: „Ach, wiem, jak Pan do tego doszedł. Jeśli chce się sprawić przyjemność dorosłym, daje się im seks, więc pomyślał Pan sobie »To nie nadaje się dla dzieci, co dać im zamiast tego? Wiem! Małe nicponie lubią dużo dobrego jedzenia«". W rzeczywistości jednak sam lubię jedzenie i picie. Umieściłem w opowieści to, co sam chciałbym przeczytać, gdybym był dzieckiem, i co wciąż lubię czytać, będąc po pięćdziesiątce.
Pani w pierwszym przykładzie i żonaty mężczyzna w drugim pojmowali pisanie dla dzieci jako szczególny rodzaj „dawania odbiorcom tego, czego chcą". Dzieci są oczywiście szczególnymi odbiorcami i należy dokładnie dowiedzieć się, czego chcą i dać im to nawet wtedy, jeśli samemu się tego nie lubi.
Kolejny sposób może wydawać się na pierwszy rzut oka bardzo podobny, ale myślę, że to jedynie powierzchowne podobieństwo. To sposób Lewisa Carrolla, Kennetha Grahame'a i Tolkiena. Opowieść jako książka wyrasta z historii opowiadanej konkretnemu dziecku prawdziwym głosem i być może improwizowanej. Przypomina to pierwszy sposób, ponieważ z pewnością próbujemy dać dziecku to, czego chce. Ale mamy tu do czynienia z konkretną osobą, z tym dzieckiem, które oczywiście różni się od wszystkich innych dzieci. Nie ma tu mowy o „dzieciach" pojmowanych jako dziwny gatunek, którego obyczaje „opracowuje się", jak robi to antropolog czy komiwojażer. Nie byłoby również, jak sądzę, możliwe w takiej bezpośredniej sytuacji raczenie dziecka rzeczami skalkulowanymi tak, by sprawić mu przyjemność, traktowanymi jednak przez nas z obojętnością czy lekceważeniem. Jestem pewien, że dziecko zorientowałoby się w tym. My stajemy się nieco inni przez mówienie do dziecka, a dziecko staje się nieco inne przez to, że mówi do niego ktoś dorosły. Powstaje społeczność, złożona osobowość i to z niej wyrasta opowieść.
Trzeci sposób i jedyny, którego mógłbym sam używać, polega na opowiadaniu historii dla dzieci, ponieważ historia dla dzieci jest najlepszą formą dla tego, co chcemy powiedzieć – tak jak kompozytor mógłby napisać marsz pogrzebowy nie dlatego, że zbliża się pogrzeb znanej osobistości, ale dlatego, że przyszły mu na myśl pewne rozwiązania muzyczne, które najlepiej pasują do tej formy. Tę metodę można stosować także do innych rodzajów literatury dziecięcej, nie tylko do opowiadań. Usłyszałem kiedyś, że Arthur Mee1 nigdy nie miał do czynienia z dziećmi i nigdy nie miał na to ochoty. Był to, jego zdaniem, po prostu zbieg okoliczności, że chłopcy lubią czytać to, co on lubił pisać. Ta anegdota nie musi być prawdziwa, ale dobrze ilustruje to, co mam na myśli."
http://tygodnik2003-2007.onet.pl/1563,10745,1308666,tematy.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz