piątek, 19 grudnia 2008

Legendy bolkowskie - " O powstaniu zamku "


Książę Bolko I, nazwany później Surowym, nie należał do lekkoduchów, jakim był niewątpliwie jego ojciec, książę Bolko Łysy, zwany Rogatką, znany z hardości, zuchwalstwa i zamiłowania do wesołej zabawy. O tym ostatnim i jego awanturach i głupich dowcipach krążyły na Śląsku liczne legendy.
Jego syn natomiast, zasłynął jako nieprzeciętny organizator, polityk i gospodarz, który doprowadził swoje księstwo do rozkwitu. Największą pasją księcia były polowania. Wymykał się z Jawora nad brzegi Nysy Szalonej, gdzie lubił polować. Robił to zwłaszcza wiosną, gdy rzeka rozlewała się szeroko, a jej brzegi porastały trawiaste kępy i olszynowe zarośla.
W towarzystwie Dobrosława, starego druha i sługi, oddawał się swojemu zamiłowaniu. Dobrosław czuwał jak ojciec nad wychowankiem i często hamował krewkość młodzieńca.
Pewnego dnia, w strojach myśliwskich, wybrali się znowu nad rzekę, która jak zwykle, leniwie toczyła swe fale. Gdy wędrowali jej brzegiem, nagle usłyszeli głośny trzask łamanych gałęzi. Po chwili z gęstwiny na przybrzeżną polanę wysunął się dzik, który mknął przed siebie. Książe zaparł konia i ruszył za nim, zapominając o Dobrosławie. Porwała go myśliwska pasja. Gdy zbliżył się już do dzika, wypuścił strzałę, później drugą , lecz nie trafił. Zwierzę umknęło, skryło się w gąszczu, by wyłonić się po chwili na otwartej przestrzeni. Wyglądało to jak wyzwanie do walki.
Książę kontynuował pościg i nawet nie zauważył, że las robił się coraz gęstszy. Wypuścił jeszcze jedną strzałę i ta w końcu trafiła, lecz dzik zaszył się w pobliską gęstwinę. Słychać było, że słabnie i ma coraz krótszy krok.
- Widzę go jeszcze w prześwitach – mruczał Bolko – Żywo, koniu mój! Bo ujdzie mi ranny dzik... Ujdzie, to pewne!
Nagle koń zarył kopytami. Nisko zwisająca gałąź drzewa powstrzymała zapędy młodzieńca. Książę uderzył się w czoło i spadł z konia bez przytomności.
Gdy po wielu godzinach się ocknął, słońce już zachodziło. Powiódł wzrokiem dookoła. Krwawa łuna oblała pnie drzew. Las pociemniał. Wokół panowała cisza, przerywana jedynie szelestem liści poruszanych podmuchami wiatru. Był sam.
- Trzeba stąd uchodzić – pomyślał.
Powoli opuszczało go zamroczenie. Strój miał stargany, zabrudzony i podarty. Czuł ból w nodze. Podniósł się z dużym wysiłkiem i począł powoli wspinać się po łagodnej pochyłości, podpierając się jakimś kijem.
- Może wydołam jakoś – mruczał.
Noc już zapadła, gdy stanął na szczycie wzgórza. Tu odnalazł ślady dawnego kasztelu.
W świetle księżyca, na majdanie tuż obok, zauważył dąb niesłychanej wielkości. Konary olbrzyma były ciemne, chropowate i powykręcane. Wydawało mu się, że to senne przywidzenia. Gałęzie trzęsły się, wydając ciche szmery, jakby głosy skargi, jakieś słowa, imiona czy pieśni. Bolko sam nie wiedział, co kryje się w tych dźwiękach.
- W imię Ojca i Syna – szepnął z lękiem – by jeno złe jakoweś nie przystąpiło!
Wtem usłyszał plusk wody. Rzeka była w pobliżu. Począł więc powoli schodzić ze wzgórza, ciągle spoglądając na jego szczyt. Coraz odczuwał ból. Raz po raz przystawał, aby odpocząć.
Nagle wydało mu się, że widzi blask ognia na wzgórzu po drugiej stronie rzeki. Ruszył w tamtą stronę, ale w pewnym momencie zaczepił nogą o plątaninę zielska i runął w dół. Uderzył głową o kamień i znowu stracił przytomność.


* * *


Gdy pierwsze promienie porannego słońca przedarły się przez gąszcz zieleni, książę ocknął się z omdlenia. Poczuł, jak ktoś wlewa mu wodę do ust i kropi twarz. Podniósł wzrok. Klęczał nad nim nieznany człowiek. Jego śniada twarz była promienna a w czystych, niebieskich oczach wyczytać można było dostojność i powagę. Bolko zapytał szeptem:
- Gdzie jestem?
Nieznajomy spojrzał na księcia uważnie i po chwili odrzekł:
- W gaju...
- W jakim gaju?
- W bolkowym...
- W bolkowym...? Jakim bolkowym? Jakiego Bolka?
- Jak to jakiego? Naszego księcia pana, syna Henryka.
- Którego Henryka?
- Tego, którego zabili niewierni Mongołowie.
- Przecież on już od lat nie żyje...
Twarz nieznajomego sposępniała. Przez chwilę w milczeniu spoglądał na leżącego. W jego oczach pojawił się gniew.
- To dlatego, że umarł, dzika książęcego zabiliście?
Bolko zdumiał się na te słowa.
- A co?- Ciągnął nieznajomy – Może powiecie, że nie ustrzeliliście go?... Za to pójdziecie pod sąd kasztelański.
Bolko uśmiechnął się. Rozbawiło go to, więc zapytał, jakby nic się nie stało, wyciągając
rękę:
- Jak was zowią ?
Teraz nieznajomy ujrzał na palcu pierścień, a później pas bogaty i strój, choć brudny, aleć „ pańsko „skrojony i zamarł ze strachu. Po chwili zatrwożony rzekł:
- Ja... ja tu zwierzyny strzegę... A zowią mnie Janem.
Bolko nie spuszczał wzroku z twarzy mówiącego.
- To wy książęcy? – spytał po chwili.
- Jestem wolny. Niegdyś u starego księcia służyłem i za zasługi wojenne kęs ziemi tu mi dał... i tak tu siedzę.
- Żonaci jesteście?
- Ano... A wy kto panie? Z domu książęcego?
Bolko uśmiechnął się.
- Jam ranny i obolały... Prowadź do domu swego człowieku!
Książę nie mógł iść o własnych siłach. Jan podniósł go i oparł na swym ramieniu. Minęło wiele czasu, gdy dowlekli się do chaty. Tam gospodarz opatrzył gościa, który zaraz potem zasnął. Gdy wstał i włożył naprawione ubranie, zaraz wyszedł z chaty kuśtykając. Wokół było cicho. Z pobliskich drzew dochodził krzyk porannego ptactwa, a las pachniał tysiącem woni. Pod ścianą domu spostrzegł Jana, który siedział nieopodal na kamieniu.
- Wyglądacie, jakbyście wcale nie spoczywali tej nocy. Cożeście tacy markotni? – zagadnął Bolko.
Jan obojętnie machnął ręką.
- Wielki kłopot mam - zamruczał.
- Niby to jaki?
- Ano pacholę mam, czas już na łono kościoła go wprowadzić, a chrzestnego nie mam! – odezwał się po chwili namysłu.
- A ja nie mogę być chrzestnym? – spytał książę i uśmiechnął się.
- A juści! Nie chrzestnym wam być, a w dyby pójść za to, coście zrobili! Nasz kasztelan srogi jest! – zażartował Jan.
Bolko roześmiał się.
- To wam powiem, że w dyby chyba nie pójdę, a wy ślijcie po kasztelana, by mi pomoc przysłał!
Jan zrobił wielkie oczy.
- A to się was żarty trzymają! Da wam kasztelan pomoc! Oj da! – dalej żartował Jan.
- Da i jaszcze poda tego dzika, com go upolował, na chrzest i wieczerzę! – zapewnił książę.
Jan wziął się pod boki i począł się śmiać serdecznie , kręcąc głową.
- Powiadam wam, Ze ostanę chrzestnym waszego synka – dodał Bolko.
- Dzięki stokrotne. Nawet gdybyście się przed kasztelanem wykręcili, nie chcę, by mój syn miał za ojca chrzestnego kłusownika... – ciągnął Jan.
Na te słowa rzekł Bolko pojednawczo:

- Ja nie jakiś tam, co ukradkiem i bez prawa poluje na książęcą zwierzynę, jeno właściciel onej, książę Bolko, syn starego księcia, pana waszego.
- Młody pan Bolko?
- Ano – potwierdził książę.
- Nie może być – ciągnął Jan, ani na chwilę nie odrywając oczu od księcia. Jago twarz stopniowo rozjaśniała się. - Nie gniewajcie się, wasza miłość, żem was od razu nie rozpoznał, a złodziejem i kłusownikiem nazwał...
- A jakeście mnie mogli rozpoznać, skorom dawno w Jaworze nie był.
Nagle Bolko spoważniał i stanowczym głosem rzekł:
- Na wzgórzu, gdzie mnie znaleźliście, gdzie onegdaj drewniany kasztel stał, zamek pobuduję, a was za uratowanie życia i wierną służbę pierwszym burgrabią uczynię... A po waszej śmierci, mój chrześniak zamek obejmie. Pod zamkiem osada powstanie, a może i z czasem miasto tu lokuję.
Jan stał jak zamurowany. Słuchał i nie wierzył własnym uszom. Nie marzył o takiej łasce. Kręcił z zadowolenia głową. W gardle czuł ucisk, zląkł się nagle tej nowej swojej przyszłości. Potem pozbierawszy myśli zapytał:
- Niech tak się stanie wedle woli pańskiej. A jak nazwiecie, wasza miłość, to miejsce?
- Toście go już sami nazwali, gdym o ten bór pytał, mówiąc, że to gaj. Takoż więc będzie. Zamek Bolkowym na cześć ojca mego nazwiemy, a jeśli tu miasto powstanie Bolkowym Gajem go nazwiemy, aby po wsze czasy wiadomym było, do kogo miejsce to należało i co tu pierwej było...
- Wasza książęca mość nie zawiedzie się na mnie – wyszeptał Jan.
Tak też się stało. Książę najpierw niewielki zamek wzniósł, Jana burgrabią uczynił, a z czasem i miasto tu lokował.

opracował Henryk Szoka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz