niedziela, 6 listopada 2011

Piszę sobie o... Adam Bahdaj: Tańczący słoń

To ostatnia książka detektywistyczna pióra  Adama Bahdaja, przeznaczona dla młodych czytelników. Ukończył ją
w marcu 1984 roku, ale  ukazała się dopiero
w roku 1987, w dwa lata po śmierci  autora. Przypomina mi trochę książki  o detektywie Blomkviście.
Po pierwsze - są wakacje, a czas wakacyjny sprzyja rozwiązywaniu tajemniczych spraw.
Po drugie - dzieci  spędzające beztroskie wakacje gdzieś nad polskim morzem w okolicach Szczecina bawią się! Normalnie! W Indian a następnie  w detektywów, jak dzieci w wieku lat dwunastu powinny! Och, Muminek jest co prawda dużo młodszy, ale też potrafi zachowywać się jak rasowy detektyw.
Po trzecie - rodzice są, i owszem, ale nie wtrącają się do spraw swoich pociech.
I na tym podobienstwa się kończą.
Albowiem to, o zgrozo, dziewczynka przewodzi grupie chłopców i  jest wodzem dzielnych Arapachów. A kiedy ci tchórzą, sama wyprawia się do obozu wroga, aby zdobyć totem. Pozostawiona przez Apaczów na pastwę losu widzi coś dziwnego i...
I akcja zaczyna nabierać tempa. Tajemniczy osobnik, potem drugi, każdy z nich podaje się za kogoś innego niż jest w rzeczywistości, figurka tańczącego słonia, którą chcą zdobyć podejrzane osoby. Łażenie po dachach,  ale dla dobra śledztwa -  to Zulejka. Bartek - badanie podziemnych umocnień - też dla dobra śledztwa. Muminek - dla dobra śledztwa - okrada własną babcię! Ale jednocześnie ratuje jej majątek przed bezczelnym rabunkiem.
Swoją drogą pomysł z szajką bandytów wcielających się w ekipę śledczą Milicji Obywatelskiej jest przedni. Podobnie jak misterny pomysł pisarza Barta, stanowiący  kanwę całej powieści.
W oczekiwaniu na równie fantastyczne wakacje - warto poczytać w długie jesienne wieczory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz