piątek, 19 grudnia 2008

Legendy bolkowskie - " O odważnej Jadwidze "

Było to za czasów wojen szwedzkich. Potężny wróg opanowywał jeden po drugim zamki śląskie, które same prawie oddawały się w jego ręce. Ludzie, jakby szałem ogarnięci, dobrowolnie wyrzekali się tego, co najdroższe im być powinno, pozwalając obcemu przybłędzie panoszyć się na własnej ziemi. Nie wszyscy jednak poszli tą drogą. Znalazło się sporo takich, którzy nie chcieli panem uznać najeźdźcy i opór mu stawiali. Do tych właśnie należeli mieszkańcy Bolkowa. Postanowili oni bronić się do upadłego i raczej zginąć, niż wrogom się poddać. Na wieść o zbliżaniu się Szwedów do obrony gotować się poczęli, z dala już od miasta rozstawiając czaty.
Któregoś dnia wpadł w mury miejskie jeździec na spienionym koniu.
- Szwedzi idą! – krzyknął. – Za kilka godzin tu będą!
Zakipiało w mieście od tej wieści. Ludność przedmieścia poczęła ładować wozy dobrem wszelkim. Niejeden westchnął i łzę uronił, patrząc na ściany domu swego, niepewny, czy ujrzy je jeszcze. W czasie oblężenia palono bowiem zazwyczaj budowle otaczające warownię, by wróg nie miał w nich osłony. Tak też się stało teraz. Obrońcy podpalili domy przedmieścia 21 września 1646 roku, dając tym Szwedom do zrozumienia, że będą się bronili do ostatniego człowieka.
Pan Alvara i inni rajcowie miejscy do pośpiechu naglili przybywających do miasta uchodźców, jako że słonko zniżało się znacznie, a przed nocą trzeba było bramy zamknąć.
Noc zeszła spokojnie, jak i dzień następny. Pod wieczór dopiero strażnik przybiegł zdyszany.
- Szwedzi idą!
Wszyscy rzucili się na mury. Do dużego zamieszania doszło, a wielu ludzi głowę poczęło tracić.
Wówczas to z cienia jednego z domów wyłoniła się postać smukłej dziewczyny w męskim stroju.
- Ludzie, jeno powoli i ładem! – zabrzmiał jej głos i już po chwili stanęła pośród ludzkiej gromady.
- Wstyd! – ciągnęła dalej. – Azaliż boicie się tego Szweda, jak dzieci diabła?
Porządek zapanował, a ludzie z ciekawością przypatrywali się dziewczynie.
- Kto zacz owa dziewka? – spytał imć pan Alvara.
- Jadwiżka, rycerza z Czernej córka – odpowiedziano – Jedynaczka jest i od dziecka w rzemiośle rycerskim się sposobi, to też z bronią wszelką się oswoiła.
Pan Alvara wąsa podkręcił i zamyślił się.
- Dziw jakiś – szeptał chmurnie – gdy męże bez oporu łeb w jarzmo kładą, w dziewkach rycerskie serce się budzi. Słusznie rzekłaś dzieweczko!
Jadwiżka podniosła wzrok do góry na pana Alvarę, który patrzył na nią z uznaniem.
- Wybaczcie panie, ale nie mogłam zdzierżyć.
- I dobrze uczyniłaś! – powiedział Bartłomiej.
- A wy ludzie podziękujcie jej, że was od zamieszania odwiodła – dodał
Alvara.
Teraz wszyscy otoczyli Jadwiżkę, witając ją z radością, a ona stała pośród nich, uśmiechając się i oddając powitania.
Nagle powietrzem wstrząsnął głos trąb. To Szwedzi parlamentariusza słali do miasta, który wystąpił z pogróżkami. Otrzymał jednak stanowcza odpowiedź:
- Nie boimy się bomb i kul, będziemy strzec naszego miasta.
Nazajutrz, skoro świt, Szwedzi do szturmu poszli. Myśleli, że od razu zamek zdobędą. Tymczasem załoga broniła się dzielnie tak, że zdziesiątkowani napastnicy uchodzić musieli ze wstydem.
Obrońcy tymczasem, dumni z odniesionego zwycięstwa, uwijali się po wałach z wrzawą radosną. Nie brakło między nimi i Jadwiżki, która jak fryga biegała tu i tam. Nagły okrzyk zwrócił jej uwagę. Odwróciła się szybko i spostrzegła, jak kula armatnia leci w jej kierunku. Uskoczyła gwałtownie, chowając się za węgieł domu. To Szwedzi rozpoczęli gwałtowne bombardowanie miasta. Walka toczyła się zawzięta.

Szybko minęło kilka dni obrony i ciągłych ataków wroga. Któregoś dnia Jadwiżka, chodząc zamyślona po mieście, usłyszała przy jednym z domów, który był najbardziej wysunięty do murów miejskich, jakieś stukanie. Przystanęła więc i poczęła słuchać co się tam dzieje... Było to stukanie kilofa.
Obejrzała się, a widząc, że jest sama, bo obrońcy na murach byli zajęci, sama powoli zaczęła się zbliżać do domu, skąd dochodził hałas. Weszła do środka i nagle strach ją obleciał. Przemogła jednak trwogę i przeżegnawszy się poczęła schodzić wydeptanymi stopniami w podziemia. Po chwili ogarnęły ją panujące tu ciemności. Przystanęła i poczęła nasłuchiwać. Dźwięk uderzeń dochodził ją teraz wyraźniej, gdzieś z głębia korytarza. Nagle rozległy się jęki, westchnienia, piski, zgrzyty – tak jakby wszystkie okropności sprzęgły się, by odstraszyć zuchwałą dziewczynę.
Nie cofnęła się jednak, choć włosy stawały jej dęba na głowie, zęby szczękały z trwogi, a serce waliło jak młotem. W miarę, jak się posuwała, hałas rósł i potężniał, aż wreszcie stanęła przed ścianą, która zamykała korytarz. Za nią wyraźnie słyszała uderzenia kilofów i rozmowy Szwedów.
- Jezu! – szepnęły jej zbielałe wargi.- Zguba nad nami! Szwedzi przechód pod miastem kują!
Opanowała się jednak i szybko poczęła wracać. A gdy wybiegła z podziemi w pierwszej chwili chciała krzyczeć do ludzi, by uchodzili. Wnet jednak cofnęła tę myśl. Wiedziała, że gdyby raz popłoch wszczął się wśród obrońców, nic na świecie nie uratuje miasta, a gorzej niż śmierci lękała się poddania Szwedom. Chwilę rozmyślała, aż wreszcie pobiegła do Alvara.
Znalazła go w zachodnim odcinku murów, gdzie łagodniejsze podejście ułatwiało dostęp do nich. Tutaj mur i baszty, zwieńczone połączonym gankiem murowanym, były tej samej wysokości.
Alvara, widząc Jadwiżkę, podszedł do niej.
- Czego waćpanna tu szukasz? – spytał z przyjaznym uśmiechem.
- Zguba nad nami! – rzekła cichym, przejmującym głosem.- Szwedzi kują
przechody tajemne, co do wnętrza miasta wiodą...
Alvara słuchał uważnie, wąsa kręcił i z dziwnym uczuciem patrzył na nią.
- Już my sobie poradzimy. Nie lękaj się waćpanna – rzekł po chwili łagodnie.
Zwołał kilku ludzi, z którymi wyruszył do miejsca wskazanego przez dziewczynę. Tu zaczaili się w podziemiach czekając, aż Szwedzi przekop wykują, a kiedy ci wreszcie to zrobili, ruszyli na nich. Część wytłukli, a 380 wzięli do niewoli.
Po tym triumfie wieczór zapadł cichy, pogodny. W mieście jednak niepokój dziwny zapanował. W kaplicy przed ołtarzem gorzały światła i księża psalmy śpiewali. Każdy czuł, iż zanosi się na coś i nie wiedząc, o co chodzi, coraz dziwniejsze snuł zamysły.
Nad ranem Szwedzi podeszli z trzech stron. Wśród obrońców znajdowała się też Jadwiżka, która wraz z innymi zwijała się żywo. Wtem przez wyłom poczęli wdzierać się Szwedzi. Skoczyła ku nim Jadwiżka, strzelając do pierwszego nadbiegającego, a drugiego tnąc mieczykiem. Kiedy chciała ciąć trzeciego, poczuła nagle uderzenie w pierś, zachwiała się i upadła. W tym momencie na wieży kościoła dzwon zabrzmiał na trwogę i krzyk ogromny targnął powietrzem... Ale Jadwiżka nie słyszała już tego...
Mimo, że mieszczanie chcieli nadal walczyć, oficerowie postanowili miasto poddać, zdając się na łaskę i niełaskę generała Wittenberga.

Wieki minęły, a pamięć czynu Jadwiżki żyje wśród ludzi. Do dziś dnia jeden z pięciu nagrobków zachowanych na zewnętrznej, wschodniej ścianie prezbiterium kościoła, kryje zwłoki dziewczyny, której odwaga i poświęcenie, a także przytomność umysłu, pozwoliły dłużej utrzymać miasto.

opracował Henryk Szoka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz