niedziela, 14 października 2012

Emilia Kiereś "Łowy"


 
Dzieci, czytając "Łowy", zachwycą się wywołującymi dreszcze emocji opisami lasu nocą. Będą z wypiekmi na twarzy zgadywać, kogo Jan spotkał w lesie i jak się zakończą nocne eskapady Franusia i paniąt ze dworu.
Dorośli czytelnicy mają nad dziecięcymi, niestety, przewagę. Celowo użyłam słowa "niestety". Albowiem znajomość historii literatury, a w szczególności epoki romantyzmu, może nam przeszkadzać w smakowaniu treści "Łowów". A może nie? Może dzięki właściwym skojarzeniom w pełni docenimy pisarski kunszt Emilki?
Bo, co prawda znamy tekst myśliwskiej pieśni "Pojedziemy na łów", przywołanej w zwiastunie książki. Wiemy, że data rozpoczynająca tekst -  rok 1809 - to początek wieku dziewiętnastego, kiedy to zaczęto zwracać baczną uwagę na przekazywane z ust do ust ludowe bajania,  pełne grozy, tajemniczych istot, kary wymierzonej za popelnione winy. Wiemy, gdzie leżą Płużyny i Nowogródek. Nieobce jest nam nazwisko Wereszczaka. A Maryla? A Adam? A Michał? Oczywiście wiemy, kim byli.  
Być może tekstu "Świtezianki" uczyliśmy się kiedyś nawet na pamięć. Ale...
Ale czy nie piękne jest wyjaśnienie, po Emilkowemu, co się stało z Janem?
Dziecięcy czytelnik zrozumie to intuicyjnie, polegając na swojej wyobraźni. I strofy ballady zapamięta na długo.
Dorosłym pozostanie w pamięci dziesięcioletnia Marylka, wychowana  na ludowych historiach panienka ze dworu, która kiedyś, zwijając księżycową nić, wyłowiła z głębin jeziora zatopione miasto.
I może jeszcze zapamiętamy słowa Maciejowej: " Widać coś ważnego musi jeszcze w życiu zrobić."
Wszyscy oni: Emilka, Maryla, Michał, Adam już coś ważnego w życiu, dla nas, czytelników, zrobili.
 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz