środa, 3 października 2012

Małgorzata Musierowicz "McDusia"




Czekałam na tę książkę, podobnie jak inni wielbiciele "Jeżycjady", cztery lata.
Aż tyle trwa proces twórczy, jeżeli autor chce swoim czytelnikom dać do ręki książkę wyjątkową. Wycyzelowaną językowo  tak, aby przedstawić problemy, które w pełnym pośpiechu życiu, są często pomijane, czy może tylko bagatelizowane.
Bo "McDusia" jest
o przemijaniu, z którego to przemijania nie zdajemy sobie często sprawy. Musi wszak przeminąć dzieciństwo, żebyśmy zaczęli mówić o sobie, że teraz oto już jesteśmy dorośli. Wchodzenie
w dorosłość jest bolesne. Poznajemy smak odtrącenia, zdrady, kpiny, czy niewłaściwie ulokowanych uczuć.  Abyśmy mogli sobie z tym poradzić, musimy mieć obok siebie bliskich, którzy nas będą wspierać w naszych zmaganiach z początkami dorosłości.
Czasami przemijanie przybiera formę ostateczną i musimy pogodzić się z bolesną utratą kogoś, kto uczył nas, jak żyć.
A jeżeli ten ktoś żegna się z nami zostawiając jeszcze wskazówki, jak mamy sobie dalej bez niego radzić, powinniśmy się chyba zastanowić, co my zostawimy innym po sobie. Bo może trzeba
coś zmienić w naszym postępowaniu? Żeby i po nas została smuga światła.
"McDusia" jest także o tradycji, którą powinniśmy pielęgnować
i zachowywać w naszej pamięci. Tradycji tej najbliższej, rodzinnej, kiedy to przekazujemy młodszemu pokoleniu rodzinne pamiątki. I  tej dalszej, ale równie ważnej, narodowej. Wiem, że to brzmi patetycznie, ale przywoływanie wierszy, które niosą ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, powoduje, iż zaczynamy dostrzegać inny wymiar naszej rzeczywistości.
Polskiej rzeczywistości. Tej rzeczywistości z Poznaniem
i Wrocławiem, który jest nazywany Miastem Spotkań, w tle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz