poniedziałek, 29 grudnia 2008

Piszę sobie o... Agatha Christie: Uśpione morderstwo

Wielu przestępców, powiedzmy sobie głupawych przestępców, dało się nabrać na niewinny wygląd panny Jane Marple. Bo niby co im mogła zrobić taka siwowłosa staruszka?? Tak myśleli w swej głębokiej naiwności, popełniając zbrodnie doskonałe, ale tylko na ich miarę. Nie na miarę dociekliwości panny Jane!
Zdarzali się też policjanci, którzy pannę Marple traktowali protekcjonalnie, czasami wręcz lekceważąco ( podejrzenia o sklerozę!), kiedy ta naprowadzała ich na trop właściwego przestepcy. Ileż to wymagało z jej strony cierpliwości i taktu! Niewielu doceniało ten ogrom doświadczenia, jaki zgromadziła nasza bohaterka w ciągu swojego długiego i ustabilizowanego małomiasteczkowego życia.
Panna Marple reprezentuje bardzo ciekawy typ osobowości: umiejętność nawiązywania kontaktów z każdym i w każdej sytuacji, dar prowadzenia długich rozmów, łatwość kierowania rozmową, dociekliwość w najlepszym gatunku, wyostrzony zmysł obserwacji, trafność wyciągania wniosków, a także dogłębna znajomość ludzkiej natury.
I jeszcze jedno - nieufność wobec ludzi. Oczywiście nie traktuje wszystkich wokół jak potencjalnych przestępców, ale pozostawia sobie margines na domysły. Które, między nami mówiąc, najczęściej się sprawdzają. Zawsze jest w stanie przytoczyć odpowiednią sytuację, w której właśnie że...
Panna Marple działa na terenie miejscowości, w której zamieszkuje ( dla przypomnienia - to Saint Mary Mead ) i w jej okolicach. Czasami opuszcza miasteczko, aby na miejscu zbrodni dopaść przestępcę, jak to miało miejsce choćby w "Kieszeni pełnej żyta".
Zdarza się też, że jest we właściwym miejscu i o właściwym czasie - ot, chociażby rewizytuje w Londynie swego siostrzeńca Raymonda Westa i jego żonę Joan. Rewizyta łączy się z urodzinami tej absolutnie niesamowitej ciotki, które są uczczone wyjściem na spektakt teatralny - "Tragedię księżny Amalfi" ( z niezapomnianym Gielgudem! ). Tam właśnie, w teatrze, panna Marple jest świadkiem szoku, jaki przeżywa Gwenda Reed ( również gość Westów, kuzynów jej męża Gilesa ), kiedy ze sceny padają znamienne słowa: "Twarz jej zakryjcie...w oczach mi się mąci...Młodo umarła...".
Czytelnik został już zapoznany z drobnymi, na pozór, wydarzeniami, jakie miały miejsce w zakupionym przez Gwendę domu, gdzie miała zamieszkać razem z mężem.
Autorka opatrzyła książkę intrygującym, jak zwykle, tytułem :"Uśpione morderstwo". Jakby tego było mało już w trzecim akapicie powieści uczula czytelnika na niezwykłe wydarzenia, jakie rozegrają się na kartach książki.
I czytelnik przeżywa razem z Gwendą uczucie znajomości miejsca, w którym się znalazła. Wybór pokoju dziecinnego. Kolor tapety w zamkniętej szafce. Drzwi, które pwoinny być. Schody prowadzące do ogrodu. I schody, które nie wiedzieć dlaczego, budzą lęk.
Christie daje czytelnikowi do rąk elementy układanki, które powinny doprowadzić go, jeżeli śledzi uważnie tok rozumowania panny Marple, do zrekonstruowania zniszczonego obrazu rzeczywistości. Młoda para, która chce rozwikłać tę zagadkę na własną rękę, po pierwsze nie słucha ostrzeżeń starszej pani; po drugie - idzie fałszywym tropem podsuniętym przez mordercę. Kiedy wreszcie zostaną odtworzone okoliczności sprzed lat 18, które doprowadziły do śmierci macochy Gwendy, czytelnik oddycha z ulgą, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Zbrodniarz został ukarany. Gwenda dowiedziała sie prawdy o swoim ojcu, która to prawda nie była aż tak straszna, jak sugerował morderca. Kilka osób dowiedziało się prawdy o sobie, a to też jest chyba ważne.
A czytelnik, dla którego ta fascynująca książka została napisana? Wydaje mi się, że po takiej lekturze, głębiej będziemy analizować swoje postępowanie. Ponieważ nigdy nie wiadomo, do czego może doprowadzić miłość, przedstawiona w tak różnych odcieniach na kartach "Uśpionego morderstwa".

piątek, 19 grudnia 2008

Zdjęcia uzupełniające przypis do "Gry w tarota"


Fasada domu - ul. Świerczewskiego 4.












W tle widać fragment muru miejskiego, w którym mieściła się Górna Brama.
 

Bolków w literaturze

Bolków, ze względu na swoją skomplikowaną historię – charakterystyczną dla całego Dolnego Śląska – oraz malownicze usytuowanie zamku, niejednokrotnie inspirował pisarzy.
Utwory, których akcja dzieje się w naszym mieście, prezentujemy
w porządku chronologicznym.

Śląsk . Podróż malownicza w 21 pieśniach wyśpiewał Bogusz Zygmunt Stęczyński. Wrocław 1949, wyd. 2.
Rękopis książki powstał w pierwszej połowie XIX wieku, po przewędrowaniu przez autora (rodem z Galicji ), w lecie roku 1844 czy też 1845, obszaru Śląska.


Bolkowowi jest poświęcona
Pieśń X

„Na górze wyniesionej nad lasy przeważnie,
Panuje zamek Bolko, stojący poważnie,
I patrzy na rozległe za lasami błonia.
A z jego łona, jakby z trojańskiego konia,
Rodzina polskich panów chlubnie wychodziła,
Co z wielkim poświęceniem dla Ojczyzny była;
Co nie szczędząc swych starań, majątku i życia,
Cnotliwa do ostatniej godziny wybicia,
Co będąc wielkiej duszy i serca dla ziomków,
Przekazała swą czystą sławę dla potomków!
Więc ten zamek szanowny i nieoceniony,
Od księcia Bolesława Długiego wzmocniony,
A książe Henryk Drugi Pobożny rozszerzył.
Ale potem wypadek sprawił, że go dzierżył
Stefan Bieler z Rybachu jako wójt tej gminy, [ Rybach – Dzierżoniów ]
Lecz gdy Tatary, wpadłszy do śląskiej krainy,
Pod Dobropolem bitwę stoczoną wygrali –
Tak się na wszystkie strony zwinnie rozsypali,
Że mieczem i płomieniem zawzięcie niszczyli
I ten zamek zdobywszy w gruzy obrócili.
Bo mieszkańcy, pomimo ludności tej strony
I swojej bohaterskiej siły i obrony,
Padli w walce, zasławszy miejsce swymi trupy,
A Tatarzy odeszli z ogromnymi łupy.
Więc zamek, przez długi czas w zwaliska zapadły,
Świadczył o tym nieszczęściu smutny i pobladły,
Aż Bolko Pierwszy, książe polskie, owe strony
Zwiedzając, tym widokiem był tak poruszony,
Że zamek do dawnego stanu przyprowadził,
Uczynił go obronnym, załogą obsadził,
I nadał swej rodzinie. Ale znowu potem
Zamek niepokojony husytów łoskotem.
Oblegali go długo, nareszcie zdobyli
I mieszkańcom zasady swoje narzucili.
Więc trzymając porządek nasz w opowiadaniu,
Zamek często ulegał panów odmienianiu:
Jerzy Podiebrad z Czechii król był jego panem.
Później znowu od zbójców bywał zamieszkanym.
Zirna nimi dowodził siedząc pod tym dachem,
Stał się na okolicę śmiertelnym postrachem,
Ale król Maciej Korwin, wysławszy swe roty,
Chciał uśmierzyć niepokój i wstrzymać niecnoty.
Lecz wojsko od złoczyńców przekupione było.
Później zaś, gdy łotrostwo stąd się wydaliło,
Zamek doznawał znowu niestałej odmiany,
Rozmaicie z rąk do rąk bywał przerzucany.
Nawet go zakonnicy dla siebie nabyli
I do dóbr swoich Gryszoboru przyłączyli. [ Gryszobór – Krzeszów ]
Lecz król Czechii Władysław ten zamek oddzierżył
I wszystkie niepokoje wokoło uśmierzył.
Potem odstąpił Tschirnom, a Tschirnowie znowu
Puścili go w dzierżawę dla złota połowu.
Potem biskup z Wrocławia, Jakób Salza zwany,
Nabył ten zamek dla swej rodziny kochanej.
Później Maciej z Loganu był zamku właściciel,
A potem z Augsburga posiadał go kupiciel;
Później zaś Jakób Żedlic w zamku przesiadywał,
Dogodności i wszystkich dochodów używał.
Gdy się trzydziestoletniej wojny żar rozszerzał
I wszystkich swym niemieckim rozgłosem uderzał,
Że straszne zamieszanie, straty, klęski sprawiał,
Więc i krainę Śląska nieszczęściem nabawiał.
Gdy prawo mocniejszego istniało ohydne
I miewały przewagę zdrożności bezwstydne,
Zamek nareszcie stał się własnością rządową,
Lecz i wtedy spokojną nie odetchnął głową;
Piorun uderzył w niego i szkody narobił,
Ale go rząd naprawił, nawet przyozdobił.
A ludzie powiadali, że Bóg sprawiedliwy
Okazał swą potęgę, jak umie być mściwy.
Choć potem Austriacy mężnie go bronili
I mieszczanie zwołani odważnie walczyli,
Zamek dostał się w ręce Szwedów! – i igrzyska
Dostał od nich, bo został zmieniony w zwaliska.
Stał długo jak kościotrup głucho zostawiony
I od zgubnego wpływu powietrza niszczony.
Na koniec jedna ściana wilgocią trawiona
Obaliła się, w drobne części rozkruszona.
Naprzeciw zamku Bolka stoi rozwalina
Poważnego od wielu lat zamczyska Świna,
Który przez długie lata był gniazdem rodziny
Schweinichów, co przybyli z niemieckiej krainy.”

Gerhart Hauptmann: Czarna maska. ( sztuka powstała w 1928roku; została wydana w Berlinie w 1930 r. u Samuela Fischera wspólnie z utworem „Hexenritt” pod wspólnym tytułem „Spuk” [ „Widmo” ]Akcja tego dramatu rozgrywa się w Bolkowie w roku 1662 – 14 lat po zakończeniu wojny trzydziestoletniej.
W lutowy karnawałowy wieczór burmistrz Bolkowa Silvanus Schuller gromadzi przy swoim stole rodzinę, przyjaciół oraz miejscowych świeckichi duchownych dostojników. Każda z tych trzynastu osób nosi w sobie wstydliwie skrywaną tajemnicę dotyczącą przeszłości. Aby sprawiedliwości stało się zadość wszyscy zostaną wciągnięci w karnawałowy taniec śmierci i umrą – za wyjątkiem żydowskiego kupca Lowela Perla, który opuszcza przerażające miejsce.


Romuald Cabaj: Ballada bolkowska. Opowieść. Warszawa 1955.
Autor wiele razy gościł w Bolkowie.
Inspiracją do powstania książki był autentyczny dokument z tysiąc pięćset któregoś roku spisany po łacinie przez kronikarza zwanego Scriptorem.
Opowieść jest zapisem kilku miesięcy z życia dwu światów istniejących obok siebie i tak samo ulegających emocjom: z jednej strony to dwór i mieszczanie, z drugiej – bolkowska biedota. Na szesnastowieczny Bolków patrzymy oczyma miejscowego wagabundy Pietrka zwanego Oliwą, który dzięki rycerzom – rabusiom z pobliskiego Chełmca zostaje wplątany w walkę biedaków o godne życie.

Jan Władysław Grabski: Rapsodia Świdnicka. Opowieść śląska z lat 1339 – 1404. T. 1 – 2. Warszawa 1955.
Powieść jest szczegółową rekonstrukcją wydarzeń, jakie miały miejsce
na terenie księstwa świdnicko – jaworskiego podczas rządów księcia Bolka II,
a po bezpotomnej śmierci władcy – jego żony księżnej Agnieszki.
Zamek bolkowski, na kartach tej wybitnej historycznej powieści, jest wymieniany wielokrotnie. Za panowania książąt z linii świdnicko – jaworskiej pełnił on funkcję skarbca, a także niedostępnego więzienia.
Autor rozwinął legendarny wątek zabójstwa synka księcia Bolka II Surowego, które w konsekwencji spowodowało późniejsze włączenie księstwa do Korony Czeskiej.

Stanisław Helsztyński: Apokryf śląski przez Bernarda Pruzię spisany A.D.1400. Warszawa 1979.
Barwna panorama dziejów panowania Piastów Śląskich na przestrzeni lat 1201 - 1398 oraz wiadomości o książętach Meranii ze względu na  pochodzenie świętej Jadwigi.
Władcy księstwa świdnicko - jaworskiego wymieniani są w tekście wielokrotnie. Ot, chociażby strona 94:
" Z synów, Henryk V Gruby odziedziczył Legnicę, drugi, Bernard, otrzymał Jawor, trzeci, Bolko I Srogi wziął Świdnicę. Wiele jeszcze o nich opowiem... "
A opowiada Bernard Pruzia, bratanek Mikołaja Pruzi, autora "Legendy obrazowej o świętej Jadwidze śląskiej " .
Ilustracje - mają wartość dokumentu - to miniatury z "Legendy" i fotografie nagrobków naszych władców.


Harry Kupfer i Krzysztof Penderecki: Czarna maska.
Tekst opery w jednym akcie oparto na dramacie G. Hauptmanna „Czarna maska”.
Premiera miała miejsce 15.08.1986r.w Salzburgu. Polska prapremiera – 25.10.1987 r. – w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Jadwiga Żylińska: Gra w tarota. Warszawa 1987.
„Bolków. Wyrzucenie templariuszy z Bolkowa. Gdy ci stawiali opór, jeden
z nich został zabity w Górnej Bramie. Pochowano go w tym samym miejscu.
I wbito tam żelazny krzyż.” (s. 84 ).
( dr C.Grunhagen „Regesten zur schlesischen Geschichte”, przeł. J. Żylińska ).

Po dziś dzień fasadę domu nr 4 przy ulicy Świerczewskiego na poziomie pierwszego piętra, zdobi mały żelazny krzyż upamiętniający to wydarzenie
z 1314 roku. To tutaj w murach miejskich znajdowała się Górna Brama, strzegąca drogi wiodącej do Kamiennej Góry.
Akcja tej mikropowieści dzieje się w latach 1267 – 1314. Giermek Dytryka de Bren opowiada o niespełnionej miłości swojego pana, syna hrabiego na Bernie i Wettynie, i Jadwigi głogowskiej księżniczki. A wszystko to z templariuszami w tle.

Witold Jabłoński: Uczeń czarnoksiężnika - Metamorfozy - Ogród Miłości - Trupi korowód. Warszawa: 2003 - 2007.
Cykl: Gwiazda Wenus Gwiazda Lucyfer to saga  fantastyczno - historyczna o żyjącym w latach 1230-1311 słynnym śląskim astronomie i magu Witelonie. Dodam, iż był wybitnym fizykiem i matematykiem i nie tylko.
Witelon poprzez miejsce urodzenia - Legnicę, a następnie poprzez pełnienie obowiązków kanonika  wrocławskiej kapituły katedralnej  był silnie związany z Dolnym Śląskiem.
Czy rzeczywiście doradzał naszemu władcy Bolkowi II Rogatce? Być może. Postać to wielce tajemnicza  a przez to interesująca. Odsyłam do hasła w Wikipedii :Witelon.

Andrzej Sapkowski: Boży wojownicy. Warszawa 2004.
Drugi tom historycznej trylogii fantasy [ zwanej także Trylogią husycką: Narrenturm - Boży wojownicy - Lux perpetua ] o Reynevanie z Bielawy traktującej o wydarzeniach, które miały miejsce na ziemiach śląskich w XV wieku – mianowicie o reformacji i najazdach husytów. Oprócz Ślązaków i Czechów uczestniczą w nich także tajemniczy rycerze – pomurnicy, zamieszkujący opuszczone przez templariuszy zamki.
Bohater trylogii – Reinmar z Bielawy, zwany Reynewanem( Wrotyczem po prostu! ) też gościł w naszych murach. Po niewoli co prawda, ale zawsze.

„Nocować wypadło im w Bolkowie, miasteczku leżącym u stóp góry,
na szczycie której wznosiło się słynne i groźne zamczysko. Tym razem spali
w zajeździe – Liebenthal zdecydował się wreszcie głębiej sięgnąć do kiesy, którą dostał od Dachsa jako ryczałt na koszta podróży. Zafundowali sobie także wieczerzę pod postacią suto okraszonych pierogów z kapustą i grzybami. Objedzony Reynewan spał bez snów”. (s.304 )

Rafał Dębski: Żelazne kamienie. Wrocław 2007.
Druga część przygód komisarza Michała Wrońskiego.
" Na urokliwy rynek Bolkowa nieśmiało zaglądały pierwsze promienie słońca. W podcieniach, w przestrzeniach pod arkadami czaił się jeszcze poranny chłód, ale wieża ratuszowa już pojaśniała. Nieco dalej malowany zegar na kościele lśnił tak mocno, że w tej ulotnej chwili mógł się wydawać małym bratem gorącej gwiazdy. Było zupełnie pusto, jeśli nie liczyć mężczyzny siedzącego na kamiennej podmurówce naprzeciw wejścia do magistratu." (s. 5 ).
Piękny początek. Urokliwy.
A potem to już tylko agenci obcych wywiadów, polski kontrwywiad, tortury, zwłoki, tajemnice fabryki położonej pod naszą Górą Ryszarda i oczywiście  Bursztynowa Komnata. Niektórzy wymarzyli sobie, że jest schowana na bolkowskim zamkowym wzgórzu. Czego się nie robi dla reklamy...


Rafał Kosik: Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka. Warszawa 2009.
Według informacji dotyczącej naszego zamku, a zamieszczonej w Wikipedii, Bolków został opisany jako Lolków. Autorskie skojarzenie z Bolkiem i Lolkiem? Być może. Ale jest ono dosyć karkołomne. Realia też zostały dziwnie pozmieniane. Znalazłam jedno prawdziwe nazwisko, którego właściciel żyje i na jego miejscu bym się obraziła za ... Dlatego odnotowuję z obowiązku, ale nie polecam.

Joel Śluczka: MBX i Tajemnica zamku. Część I z serii MBX. Jastrzębie Zdrój 2010.

Kolejne tomy serii: MBX 2 - Rozpad, MBX i Spełnienie Legendy, MBX i Klątwa Ciemności, MBX i Upiór Szkoły.
Kontakt z autorem: mbxjoel@interia.pl
Dodam tylko, iż Joel jest absolwentem naszej szkoły podstawowej.

Bolków jest jednym z kilku miejsc, [Stare Rochowice, zamek Książ,Płonina, zamek Niesytno, Roztoka], gdzie brygada MBX poszukuje klucza, w sensie dosłownym i metaforycznym, do rozwiązania zagadki skarbu. Podziemia, niebezpieczeństo, pułapki, pościgi, ucieczki. Jednym słowem wszystko to, co może się zdarzyć podczas wakacji. Wierne opisy miejsc.
Z brygadą bierzemy udział w zakończeniu roku szkolnego w bolkowskim gimnazjum, chodzimy wąskimi uliczkami miasteczka, jesteśmy w bibliotece miejskiej, kafejce internetowej, na zamku, docieramy na Górę Ryszarda, przeżywamy mrożące krew w żyłach ucieczki przed prześladowcami. Mijają wakacje, rozpoczyna się nowy rok szkolny, a w życiu Macieja Malestera, zwanego Majkiem, jest to także nowa szkoła: "Zespół Szkół Agrobiznesu im. Wincentego Witosa w Bolkowie". A na koniec – efektowna śmierć pozostającego cały czas przy życiu przywódcy bandytów.

I zobaczymy – co dalej. Czekamy na kolejne tomy.


A jeżeli klikniemy na:Książki w Google i wpiszemy hasło Bolków - rozwinie się przed nami niezwykłe bogactwo publikacji i naukowych
 i popularnonaukowych i beletrystycznych,
w których  nasze miasto jest wymienione.
Dziś jest ich 1143.
A jutro - jutro może być więcej!
Miłej lektury!

Bolków - opracowania naukowe

Małgorzata Chorowska: Rezydencje średniowieczne na Śląsku. Zamki, pałace, wieże mieszkalne. Wrocław 2003.
Olgierd Czerner i Jerzy Rozpędowski : Bolków i Świny. Wrocław 1960.
Słownik geografii turystycznej Sudetów. tom 10. Góry Wałbrzyskie, Pogórze Wałbrzyskie, Pogórze Bolkowskie. Red. Marek Staffa. Wrocław 2005.

Prezenty literackie

Nasi stali czytelnicy zauważyli, iż zamieściłam na łamach blogu legendy pióra [ komputera???? - jak to zapisać???? ] o, już wiem - legendy autorstwa Magdaleny Wójciak oraz Szymona Madurskiego, naszych utalentowanych humanistycznie uczniów.
Dziś znalazły się tutaj legendy pióra pana Henryka Szoki. Były one opublikowane w formie książki " Opowieści o Bolkowie i Świnach "w roku 1985 przez Wojewódzki Dom Kultury w Jeleniej Górze.
Legenda "O bolkowskim upiorze" pochodzi z publikacji: Henryk Szoka Stanisław Firszt"Legendy Bolkowa nowe wersje" , Bolków 2005. [ Wydawca: Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze przy współpracy Bractwa Rycerskiego Zamku Bolków]
Na ich udostępnianie na łamach blogu mam ustną zgodę autora. Jest to niezbędny wymóg zgodny z ochroną praw autorskich.

Legendy bolkowskie - "O śmierci małego księcia"

Długo nie mógł się zdecydować na ożenek Bolko, syn księcia Bernarda oraz Kunegundy, córki Władysława Łokietka, króla polskiego. Zamiast tego kochał polowania i harce rycerskie. Aż tu niespodziewanie rozeszła się wieść, że książę jednak żenić się będzie. Uległ namowom matki, która mu Agnieszkę austriacką z rodu Habsburgów naraiła. Kunegunda miała nadzieję, że rychło wnuka bawić będzie.
Wyprawiono huczne i wystawne wesele, jak na wielki książęcy ród przystało. Trwało ono przez kilka dni. Goście opróżniali, jedna po drugiej, beczki z winem i miodem. Trącano się pucharami, spełniając wiele toastów, wśród których często się powtarzał z życzeniami szybkiego przyjścia na świat następcy książęcego tronu.
Mijały lata. Agnieszka nie obdarzała Bolka dziećmi, mimo że zdrowiem cieszyła się dobrym. Długo czekał książę na potomka, aż doczekał się go wreszcie.
Wieść o narodzeniu się następcy księcia Bolka II Świdnickiego szybko obiegła cały Śląsk i dotarła też do stołecznej Pragi. Mocno zdenerwowało to króla Jana Luksemburskiego. Wymykała mu się bowiem, wydawało się, łatwa zdobycz. Spodziewał się, że po bezpotomnej śmierci śląskiego księcia jego ziemie włączone będą do królestwa czeskiego. Teraz te nadzieje pryskały. Długo myślał czeski król co robić, a potem sługę, który dniem i nocą przed jego komnatą straż pełnił, wysłał na praską starówkę i polecił odnaleźć tam człowieka o imieniu Tugo, nazywanego przez wszystkich w Pradze „niemieckim pachołkiem”.
Rozmowa Tugo z Janem Luksemburskim nie trwała długo. W dwa dni później, zaopatrzony w instrukcje królewskie, wyjechał już do Śląska, w stronę Świdnicy, z kupcem niemieckim Heningiem. Jechał jako woźnica, w miejsce człowieka, którego straż miejska przymknęła umyślnie, jakoby za pijaństwo i wyczynianie burd ulicznych.
W tym czasie miasto Świdnica stało się poważnym rywalem Wrocławia. Silne więzy gospodarcze łączyły ją z Polską Kazimierza Wielkiego.
Tugo z Czech, bo tak go zwano w tym śląskim mieście, szybko zadomowił się na dworze książęcym. Siły, sprytu i rozumu miał dość, więc wkrótce, nie bez wsparcia królewskiego, dostał się do drużyny książęcej, zyskując jego zaufanie.
Minęło parę lat. Mały książę rósł jak na drożdżach, ciesząc oczy i serce książęcej pary. Był dzieckiem bardzo żywym, wesołym, rezolutnym i nad wyraz inteligentnym. Imię nosił po ojcu i pradziadach. Zapowiadał się na doskonałego następcę książęcego tronu. Dlatego też był oczkiem w głowie, tak dla rodziców, jak i dla całego dworu. Nie odstępowano go nawet ma krok. Zawsze ktoś przy nim był. Mały książę najczęściej przebywał na zamku Bolków, gdzie uwielbiał się bawić w towarzystwie dworzan książęcych.
Któregoś dnia, kiedy pod opieką nadwornego błazna oddawał się swoim dziecięcym zainteresowaniom, stała się rzecz straszna. Kiedy opiekun na chwilę musiał go zostawić, z cienia wysunęła się jakaś postać i idąc w kierunku małego księcia, udawała chęć zabawy. Gdy chłopiec zbliżył się, nagle został uderzony kamieniem w głowę. Sprawcą był Tugo, siepacz królewski, który wreszcie po latach znalazł odpowiednią okazję wypełnienia swojej makabrycznej misji. Morderca szybko opuścił zamek, nim ktokolwiek się zorientował w sytuacji. Błazen odnalazł martwe dziecko i już nie mógł nic zrobić. Rozpaczliwie wołał pomocy. Zarządzono alarm i ścigano już tylko cień. Sprawca tymczasem już dawno opuścił zamek. Nikt go też wcześniej nie widział w towarzystwie małego księcia. W końcu o nieumyślne zabicie następcy książęcego tronu posądzono bogu ducha winnego błazna.
Na zamku zapanowała chęć zemsty. Gdy wieść ta dotarła na dwór książęcy w Świdnicy, rodzice wpadli w rozpacz. Błazna oddano pod sąd i tortury. Na mocy wyroku księcia został ścięty pod bolkowską bramą miejską. Miejsce to oznaczono później kamiennym krzyżem.
Książę Bolko II nie miał więc następcy, a po jego śmierci przekazano Luksemburgom ogromny obszar ziem skupionych niegdyś w księstwie świdnicko-jaworskim. Było to wynikiem porozumienia króla Czech, Karola IV, następcy Jana Luksemburga i Bolka II, na mocy którego król pojął za żonę Annę jaworską, bratanicę księcia. Księstwo zapisane zostało młodej królowej Czech. Ostatni niezależny skrawek, niegdyś jednolitego, piastowskiego Śląska, przeszedł w obce ręce.
Do dziś trwają spory, czy błazen był winien tragedii i czy słusznie go ścięto. Wydaje się, że zadziałały emocje i jak zwykle to bywało i bywa: „Kowal zawinił a Cygana powiesili”.
Opowiada się, że duch nieszczęsnego błazna co noc wraca na miejsce tragedii sprzed wieków i strasznie lamentuje nad własnym losem, a przede wszystkim małego księcia, który za życia był jego najmilszym małym przyjacielem. Biega po dziedzińcach zamkowych, rzuca kamieniami i strasznie wyje, ponoć mogą to potwierdzić dozorcy zamku Bolków, którzy co noc muszą wysłuchiwać tych przerażających koncertów.

opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O skarbach w głodowym lochu "


Wieża bolkowskiego zamku setki lat sobie liczy. Nie tylko celom obronnym służyła, lecz również była kiedyś mieszkaniem, magazynem i więzieniem – lochem. Otwór, przez który wrzucano doń skazańców, był umieszczony wewnątrz wieży, na wysokości kilku metrów. Do dzisiaj można go oglądać. Zimą loch był wielce nieprzyjemnym miejscem, szczególnie dla skazanych na dłuższy tutaj pobyt.
Opowiadano, że dawnymi czasy jeden z burgrabiów, córkę swoją o imieniu Brygida na śmierć głodową skazał za to, że nie chciała wyjść za mąż za jakiegoś niezbyt urodziwego i niemłodego już rycerza. Odtąd loch w bolkowskiej wieży głodowym zwano, a legenda niosła, że w nim straszą dusze zagłodzonych. Jęczą, piszczą, wyją i zgrzytają zębami. Jęczą, piszczą, wyją i zgrzytają zębami, gdyż wyjść z niego nie mogą.


* * *

Dużo później, gdy zamek na wzgórzu zbudowany od lat strzegł traktu kupieckiego, nieopodal niego w drewnianym dworzyszczu żył niejaki Wiśnicz. Choć był rycerskiego stanu i prawa miał strzec, duszę miał jednak podłą i obłudną, a chciwość zaślepiała mu oczy.
Pewnego dnia na trakcie z Czech do Wrocławia podniósł się ogromny biały tuman kurzu widoczny z wieży zamkowej.
- Czy to aby nie wrogowie idą na nas? – zaniepokoił się dowódca straży, stary Roksin.
Zawiadomiony o prawdopodobnym niebezpieczeństwie Wiśnicz wyszedł na szczyt wieży, ściskając mocno rękojeść miecza, Zauważył jednak, że larum przedwczesnym było, bo po chwili w tumanie onym ujrzał karawanę kupiecką. Ta niezadługo u bram zamku stanęła. Kupcy witali Wiśnicza, a on wąsa podkręcał, uśmiechał się i oddawał powitania.
Kupcy opowiadali, że wiozą dobra wszelakie, przeznaczone dla jednego z północnych władców. Mają złoto, srebro, drogie kamienie i wielce urodziwe przedmioty pięknej roboty. Wtedy w głowie gospodarza narodził się diabelski plan zawładnięcia tymi skarbami.
Kiedy kupcy ucztowali, ich straż i służba rozłożyła się obozem nad brzegiem Nysy Szalonej. Im Wiśnicz wysłał pieczeń „ specjalnie przyrządzoną”. W nocy, gdy trucizna zaczęła działać i wszyscy umierali w bólach, Wiśnicz uwięził kupców w lochu głodowym, gdzie w strasznych mękach pomarli. Tam też kazał zakopać skarby zrabowane, aby je odzyskać, gdy sprawa przycichnie. A były tam dukaty, konwie srebrne, zbroje brylantami wysadzane, łańcuchy złote, rzędy na konie kamieniami drogimi zdobione, misy złote, broń przepyszna i inne klejnoty. Po wielu dniach, kiedy Wiśnicz kazał skrzynie odkopać, okazało się, że skarby zniknęły jak zaczarowane.
Nie dał jednak Wiśnicz za wygraną. Sprowadził do zamku jakiegoś italskiego czarnoksiężnika, który obiecał za sowitą zapłatę złoto i kamienie odnaleźć.
- A gdy trzeba będzie – oświadczył – to i czar z nich zdejmę.
Zsunął się do lochu głodowego po drabinie. Tam też praktyki swe wkrótce rozpoczął. Trwało to dni kilka.
Nie uszedł przeznaczeniu także i on, bowiem nikt go już nie widział, żeby z lochu wychodził. Szukano go wszędzie. Słyszano tylko jakieś wycie diabelskie i słowa, jakby zduszone ciężarem ziemi, których zrozumieć nie było można. Jak później mówiono, gdy się o tym Wiśnicz dowiedział, pomieszania zmysłów dostał i życie marnie zakończył.
Ostatnimi śmiałkami, jacy odważyli się to robić, byli żołnierze rosyjscy, którzy w 1813 roku do Bolkowa wtargnęli. Oni to wykuli otwór wielki w murze przyziemia wieży, by dostać się do lochu głodowego. Złota nie znaleźli. Wykopali tylko z ziemi szkielet jakiejś kobiety. Być może burgrabianki Brygidy? Kto to wie? Ludzie ci, jak później słyszano, w parę dni potem na tyfus pomarli. Nikt dotąd nie odważył się tutaj skarbów szukać. Choć pomysły na to i niedawno były6. Złota, srebra i bursztynowej komnaty szukano.

opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O rycerzu Dobku - Nieustraszonym zwanym "


Działo się to w latach osiemdziesiątych trzynastego wieku, kiedy na miejscu obecnego murowanego zamczyska Bolków, stał kasztel drewniany, a ziemia ta należała do księstwa legnickiego, którego panem był Bolesław Rogatka.
W owym czasie burgrabią kasztelu był sławny rycerz śląski Dobek, Nieustraszonym zwany. Dzielny był to mąż, niesłychanej odwagi, odznaczał się też wielką energią. Stoczył wiele zwycięskich bojów, ale naszym czasom pamięć potomnych przekazała wiadomość zaledwie o jednym, ostatnim.
Przy stole w baszcie mieszkalnej siedziało na ławie trzech rycerzy. Był to burgrabia Dobek i jego dwaj zaufani towarzysze: Henryk i Zbyszko.
- Kilka już lat stróżujemy tutaj i co rok wróg nachodzi nasze ziemie – mówił Dobek.
- Czy nie czas już dać mu taką nauczkę, by więcej tu nie wracał?
Henryk poderwał się z ławy z płonącymi oczyma.
- Chociaż wielu ze śmiałków żywymi stąd nie uszło, jednak ciężkie są
krzywdy naszego ludu. Kmiecie spokojni nie mogą stawiać im czoła!
- Z wrogiem borykać się nam trzeba jako ze zwierzęciem!... – rzekł
Zbyszko.
Nagle w oddali, wśród cichej, czarnej nocy, wzniosła się łuna pożaru i jednocześnie okrzyk straszliwy targnął powietrzem. Szczęk broni, rżenie koni i jęki, dochodziły wyraźnie do uszu stojących na wałach kasztelu.
Rycerze ku drzwiom skoczyli. Po chwili usłyszeli tętent konia i jeździec do bramy się zbliżył. Śpieszył się widać bardzo, bo zbroja jego okryta była pyłem, a z konia piana spadała płatami.
- Czesi napadli! – wołał. – Wojna!
Na wieży dzwon zabrzmiał na trwogę.
W zamęcie gorączkowym, wśród dźwięku rogów i szczęku broni. Dobek odezwał się do wojów ze swej drużyny.
- Kto chce i komu wola, niech za mną podąża, a kto nie chce, niech tu w kasztelu pozostawa!

Czesi najechali w wielkiej liczbie okolice Kamiennej Góry, siejąc po drodze zniszczenia, plądrując i niszcząc kraj, jak to było w owym czasie przyjęte w sposobach wojowania.
Dobek zebrał znaczny zastęp rycerstwa i postanowił jak najszybciej odeprzeć wroga z Ziemi Śląskiej. Przez długi czas z Czechami wojował przemyślnie, zadając ciosy znienacka. Krył się w leśnych ostępach i brał ich w zasadzki. Te zwycięstwa jednak okupione zostały tak wielkimi stratami, że siły jego drużyny się załamały. Z bitewnych pól, gęsto usianych trupami, zebrał Dobek zaledwie kilkunastu swoich rycerzy i uszedł z nimi do puszczy, by co prędzej wrócić do kasztelu. Wiózł ze sobą rannych i ciała co przedniejszych wojów.
- Wstyd mi! – szeptał zgaszonym głosem.- Wstyd mi tej ucieczki!... I ludu
tego żal mi, co wezwał mnie dziś na swą obronę... A ja porzucam ich dziś....
- Uspokójcie się – prosił Henryk. – Czeka was daleka droga i trud niemały. A i wróg nas ściga zawzięty. Musimy wyrwać się z matni. Sił nam trzeba i odwagi, by przebyć to wszystko!... Nic już nie wskrzesi poległych, ani nie odwróci tego co się stało!
Zbyszko cały ten czas milczał ponuro, a oczy jego patrzyły smutno spod czarnego szyszaka.
Tymczasem oddział czeski ścigał ich, idąc wyraźnym śladem wycofujących się rycerzy śląskich. Dowodzący nimi rycerz Przemysław, Okrutnym zwany, poganiał towarzyszy czując bliską zdobycz. Przemysław pałał nienawiścią do Dobka, z którym nieraz potykał się w starciach. Dobkowi jednak zawsze dopisywało szczęście pozwalające mu wyjść z tych walk zwycięsko.
- Tym razem mi nie umkniesz! – szeptał zawzięcie.
Żadna jednak ze stron nie znała wyroków losu. Czekała ich przyszłość niezwykła i napawająca trwogą. Dokonywały się dni żywota napastników, ale nie wypełnił się czas obrony Ziemi Śląskiej. Siłą, która miała to sprawić, był Duch Gór Olbrzymich. Chciał on pomóc rycerzom broniącym ojczystej ziemi.
Szum się rozległ, a potem zawiał gwałtowny wicher, który uderzył w Czechów z ogromną mocą, powstrzymując ich pościg. Pociemniało wokół i strasznie uczyniło się w borze.
- Wasza miłość – rzekł Karol, stary zaufany rycerz Przemysława. – Dalej nie pójdziemy. Noc nadchodzi straszliwa!
- Trop wszak świeży! – wybuchnął Przemysław.- Nie spocznę, póki ich nie dogonię!
- Wasza miłość, zastanówcie się, po nocy o nieszczęście nie trudno!
Przemysław przekonany nie opierał się już dłużej.
Tymczasem Dobek i pozostali przy życiu rycerze, nieludzko strudzeni wspinali się po łagodnej pochyłości. Droga była coraz mniej zalesiona. Dobrnęli do polany. Zbyszko, który na czele pochodu szedł, zatrzymał się.
- Co tam? – spytał z niepokojem Dobek.
Zbyszko ręką wskazał na sąsiednie wzgórze i wykrzyknął:
- Przed nami nasz kasztel!
Nie mogli jednak już iść dalej, tak byli zdrożeni. Legli na murawie. Dobek ze smutkiem patrzył na towarzyszy bladych i zbroczonych krwią. Odpoczywali i opatrywali rany świeżym listowiem, aż ukołysani szumem boru wszyscy posnęli.
Zbudził się jednak Dobek szybko, gdyż wicher straszliwy wiał, drzewa przeginając do ziemi, lecz jakoś szczęśliwie górą omijał śpiących rycerzy.
- Woje moje!... Woje!...- szepnął z rozczuleniem. – Jedna Opatrzność nad nami czuwa... Da Bóg cało wrócimy do kasztelu...- i uspokojony usnął ponownie.
Dzień już był, gdy przetarli oczy ze snu. Obudził ich jakiś dziwny niepokój.
Henryk podniósł się z murawy i skierował ku ścieżce, którą tu przyszli i nagle stanął jak wryty z oczyma utkwionymi na poniżej położoną polanę.
- Spójrzcie! – wykrzyknął ze zdziwieniem w głosie.
Widok istotnie był dziwny. Słonko oświetlało polanę zieloną, okrytą srebrzystą rosą. Wokół wbitych w ziemię włóczni, które zieleniły się świeżym listowiem, leżeli pokotem czescy rycerze nieżywi, a wśród nich Przemysław, oparty o pień drzewa.
Dobek pierwszy oprzytomniał i splunął, by odczynić uroki.
Zszedł na dół i chwycił jedną z włóczni, ale ta nie dała się wyrwać, jakby wrosła w ziemię. Pochylił się nad leżącymi rycerzami i jął każdemu przykładać dłoń do piersi. Serca ich już dawno przestały bić.
- Nic innego jeno omen Boży – szepnął chmurnie.- Bóg nas uratował... Nasi wrogowie leżą teraz pośród włóczni zielonych, co niczym gaj szumią nad ich grobami...
Lata minęły, a pamięć tego wydarzenia pozostała wśród ludzi, którzy opowiadają o cudownym ocaleniu rycerzy śląskich. Od miejsca zaś tego, które Dobek nazwał Gajem, powstała nazwa podgrodzia, które później Bernard, książę świdnicki, nazwał Bolków Gaj.


opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O powstaniu zamku "


Książę Bolko I, nazwany później Surowym, nie należał do lekkoduchów, jakim był niewątpliwie jego ojciec, książę Bolko Łysy, zwany Rogatką, znany z hardości, zuchwalstwa i zamiłowania do wesołej zabawy. O tym ostatnim i jego awanturach i głupich dowcipach krążyły na Śląsku liczne legendy.
Jego syn natomiast, zasłynął jako nieprzeciętny organizator, polityk i gospodarz, który doprowadził swoje księstwo do rozkwitu. Największą pasją księcia były polowania. Wymykał się z Jawora nad brzegi Nysy Szalonej, gdzie lubił polować. Robił to zwłaszcza wiosną, gdy rzeka rozlewała się szeroko, a jej brzegi porastały trawiaste kępy i olszynowe zarośla.
W towarzystwie Dobrosława, starego druha i sługi, oddawał się swojemu zamiłowaniu. Dobrosław czuwał jak ojciec nad wychowankiem i często hamował krewkość młodzieńca.
Pewnego dnia, w strojach myśliwskich, wybrali się znowu nad rzekę, która jak zwykle, leniwie toczyła swe fale. Gdy wędrowali jej brzegiem, nagle usłyszeli głośny trzask łamanych gałęzi. Po chwili z gęstwiny na przybrzeżną polanę wysunął się dzik, który mknął przed siebie. Książe zaparł konia i ruszył za nim, zapominając o Dobrosławie. Porwała go myśliwska pasja. Gdy zbliżył się już do dzika, wypuścił strzałę, później drugą , lecz nie trafił. Zwierzę umknęło, skryło się w gąszczu, by wyłonić się po chwili na otwartej przestrzeni. Wyglądało to jak wyzwanie do walki.
Książę kontynuował pościg i nawet nie zauważył, że las robił się coraz gęstszy. Wypuścił jeszcze jedną strzałę i ta w końcu trafiła, lecz dzik zaszył się w pobliską gęstwinę. Słychać było, że słabnie i ma coraz krótszy krok.
- Widzę go jeszcze w prześwitach – mruczał Bolko – Żywo, koniu mój! Bo ujdzie mi ranny dzik... Ujdzie, to pewne!
Nagle koń zarył kopytami. Nisko zwisająca gałąź drzewa powstrzymała zapędy młodzieńca. Książę uderzył się w czoło i spadł z konia bez przytomności.
Gdy po wielu godzinach się ocknął, słońce już zachodziło. Powiódł wzrokiem dookoła. Krwawa łuna oblała pnie drzew. Las pociemniał. Wokół panowała cisza, przerywana jedynie szelestem liści poruszanych podmuchami wiatru. Był sam.
- Trzeba stąd uchodzić – pomyślał.
Powoli opuszczało go zamroczenie. Strój miał stargany, zabrudzony i podarty. Czuł ból w nodze. Podniósł się z dużym wysiłkiem i począł powoli wspinać się po łagodnej pochyłości, podpierając się jakimś kijem.
- Może wydołam jakoś – mruczał.
Noc już zapadła, gdy stanął na szczycie wzgórza. Tu odnalazł ślady dawnego kasztelu.
W świetle księżyca, na majdanie tuż obok, zauważył dąb niesłychanej wielkości. Konary olbrzyma były ciemne, chropowate i powykręcane. Wydawało mu się, że to senne przywidzenia. Gałęzie trzęsły się, wydając ciche szmery, jakby głosy skargi, jakieś słowa, imiona czy pieśni. Bolko sam nie wiedział, co kryje się w tych dźwiękach.
- W imię Ojca i Syna – szepnął z lękiem – by jeno złe jakoweś nie przystąpiło!
Wtem usłyszał plusk wody. Rzeka była w pobliżu. Począł więc powoli schodzić ze wzgórza, ciągle spoglądając na jego szczyt. Coraz odczuwał ból. Raz po raz przystawał, aby odpocząć.
Nagle wydało mu się, że widzi blask ognia na wzgórzu po drugiej stronie rzeki. Ruszył w tamtą stronę, ale w pewnym momencie zaczepił nogą o plątaninę zielska i runął w dół. Uderzył głową o kamień i znowu stracił przytomność.


* * *


Gdy pierwsze promienie porannego słońca przedarły się przez gąszcz zieleni, książę ocknął się z omdlenia. Poczuł, jak ktoś wlewa mu wodę do ust i kropi twarz. Podniósł wzrok. Klęczał nad nim nieznany człowiek. Jego śniada twarz była promienna a w czystych, niebieskich oczach wyczytać można było dostojność i powagę. Bolko zapytał szeptem:
- Gdzie jestem?
Nieznajomy spojrzał na księcia uważnie i po chwili odrzekł:
- W gaju...
- W jakim gaju?
- W bolkowym...
- W bolkowym...? Jakim bolkowym? Jakiego Bolka?
- Jak to jakiego? Naszego księcia pana, syna Henryka.
- Którego Henryka?
- Tego, którego zabili niewierni Mongołowie.
- Przecież on już od lat nie żyje...
Twarz nieznajomego sposępniała. Przez chwilę w milczeniu spoglądał na leżącego. W jego oczach pojawił się gniew.
- To dlatego, że umarł, dzika książęcego zabiliście?
Bolko zdumiał się na te słowa.
- A co?- Ciągnął nieznajomy – Może powiecie, że nie ustrzeliliście go?... Za to pójdziecie pod sąd kasztelański.
Bolko uśmiechnął się. Rozbawiło go to, więc zapytał, jakby nic się nie stało, wyciągając
rękę:
- Jak was zowią ?
Teraz nieznajomy ujrzał na palcu pierścień, a później pas bogaty i strój, choć brudny, aleć „ pańsko „skrojony i zamarł ze strachu. Po chwili zatrwożony rzekł:
- Ja... ja tu zwierzyny strzegę... A zowią mnie Janem.
Bolko nie spuszczał wzroku z twarzy mówiącego.
- To wy książęcy? – spytał po chwili.
- Jestem wolny. Niegdyś u starego księcia służyłem i za zasługi wojenne kęs ziemi tu mi dał... i tak tu siedzę.
- Żonaci jesteście?
- Ano... A wy kto panie? Z domu książęcego?
Bolko uśmiechnął się.
- Jam ranny i obolały... Prowadź do domu swego człowieku!
Książę nie mógł iść o własnych siłach. Jan podniósł go i oparł na swym ramieniu. Minęło wiele czasu, gdy dowlekli się do chaty. Tam gospodarz opatrzył gościa, który zaraz potem zasnął. Gdy wstał i włożył naprawione ubranie, zaraz wyszedł z chaty kuśtykając. Wokół było cicho. Z pobliskich drzew dochodził krzyk porannego ptactwa, a las pachniał tysiącem woni. Pod ścianą domu spostrzegł Jana, który siedział nieopodal na kamieniu.
- Wyglądacie, jakbyście wcale nie spoczywali tej nocy. Cożeście tacy markotni? – zagadnął Bolko.
Jan obojętnie machnął ręką.
- Wielki kłopot mam - zamruczał.
- Niby to jaki?
- Ano pacholę mam, czas już na łono kościoła go wprowadzić, a chrzestnego nie mam! – odezwał się po chwili namysłu.
- A ja nie mogę być chrzestnym? – spytał książę i uśmiechnął się.
- A juści! Nie chrzestnym wam być, a w dyby pójść za to, coście zrobili! Nasz kasztelan srogi jest! – zażartował Jan.
Bolko roześmiał się.
- To wam powiem, że w dyby chyba nie pójdę, a wy ślijcie po kasztelana, by mi pomoc przysłał!
Jan zrobił wielkie oczy.
- A to się was żarty trzymają! Da wam kasztelan pomoc! Oj da! – dalej żartował Jan.
- Da i jaszcze poda tego dzika, com go upolował, na chrzest i wieczerzę! – zapewnił książę.
Jan wziął się pod boki i począł się śmiać serdecznie , kręcąc głową.
- Powiadam wam, Ze ostanę chrzestnym waszego synka – dodał Bolko.
- Dzięki stokrotne. Nawet gdybyście się przed kasztelanem wykręcili, nie chcę, by mój syn miał za ojca chrzestnego kłusownika... – ciągnął Jan.
Na te słowa rzekł Bolko pojednawczo:

- Ja nie jakiś tam, co ukradkiem i bez prawa poluje na książęcą zwierzynę, jeno właściciel onej, książę Bolko, syn starego księcia, pana waszego.
- Młody pan Bolko?
- Ano – potwierdził książę.
- Nie może być – ciągnął Jan, ani na chwilę nie odrywając oczu od księcia. Jago twarz stopniowo rozjaśniała się. - Nie gniewajcie się, wasza miłość, żem was od razu nie rozpoznał, a złodziejem i kłusownikiem nazwał...
- A jakeście mnie mogli rozpoznać, skorom dawno w Jaworze nie był.
Nagle Bolko spoważniał i stanowczym głosem rzekł:
- Na wzgórzu, gdzie mnie znaleźliście, gdzie onegdaj drewniany kasztel stał, zamek pobuduję, a was za uratowanie życia i wierną służbę pierwszym burgrabią uczynię... A po waszej śmierci, mój chrześniak zamek obejmie. Pod zamkiem osada powstanie, a może i z czasem miasto tu lokuję.
Jan stał jak zamurowany. Słuchał i nie wierzył własnym uszom. Nie marzył o takiej łasce. Kręcił z zadowolenia głową. W gardle czuł ucisk, zląkł się nagle tej nowej swojej przyszłości. Potem pozbierawszy myśli zapytał:
- Niech tak się stanie wedle woli pańskiej. A jak nazwiecie, wasza miłość, to miejsce?
- Toście go już sami nazwali, gdym o ten bór pytał, mówiąc, że to gaj. Takoż więc będzie. Zamek Bolkowym na cześć ojca mego nazwiemy, a jeśli tu miasto powstanie Bolkowym Gajem go nazwiemy, aby po wsze czasy wiadomym było, do kogo miejsce to należało i co tu pierwej było...
- Wasza książęca mość nie zawiedzie się na mnie – wyszeptał Jan.
Tak też się stało. Książę najpierw niewielki zamek wzniósł, Jana burgrabią uczynił, a z czasem i miasto tu lokował.

opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O odważnej Jadwidze "

Było to za czasów wojen szwedzkich. Potężny wróg opanowywał jeden po drugim zamki śląskie, które same prawie oddawały się w jego ręce. Ludzie, jakby szałem ogarnięci, dobrowolnie wyrzekali się tego, co najdroższe im być powinno, pozwalając obcemu przybłędzie panoszyć się na własnej ziemi. Nie wszyscy jednak poszli tą drogą. Znalazło się sporo takich, którzy nie chcieli panem uznać najeźdźcy i opór mu stawiali. Do tych właśnie należeli mieszkańcy Bolkowa. Postanowili oni bronić się do upadłego i raczej zginąć, niż wrogom się poddać. Na wieść o zbliżaniu się Szwedów do obrony gotować się poczęli, z dala już od miasta rozstawiając czaty.
Któregoś dnia wpadł w mury miejskie jeździec na spienionym koniu.
- Szwedzi idą! – krzyknął. – Za kilka godzin tu będą!
Zakipiało w mieście od tej wieści. Ludność przedmieścia poczęła ładować wozy dobrem wszelkim. Niejeden westchnął i łzę uronił, patrząc na ściany domu swego, niepewny, czy ujrzy je jeszcze. W czasie oblężenia palono bowiem zazwyczaj budowle otaczające warownię, by wróg nie miał w nich osłony. Tak też się stało teraz. Obrońcy podpalili domy przedmieścia 21 września 1646 roku, dając tym Szwedom do zrozumienia, że będą się bronili do ostatniego człowieka.
Pan Alvara i inni rajcowie miejscy do pośpiechu naglili przybywających do miasta uchodźców, jako że słonko zniżało się znacznie, a przed nocą trzeba było bramy zamknąć.
Noc zeszła spokojnie, jak i dzień następny. Pod wieczór dopiero strażnik przybiegł zdyszany.
- Szwedzi idą!
Wszyscy rzucili się na mury. Do dużego zamieszania doszło, a wielu ludzi głowę poczęło tracić.
Wówczas to z cienia jednego z domów wyłoniła się postać smukłej dziewczyny w męskim stroju.
- Ludzie, jeno powoli i ładem! – zabrzmiał jej głos i już po chwili stanęła pośród ludzkiej gromady.
- Wstyd! – ciągnęła dalej. – Azaliż boicie się tego Szweda, jak dzieci diabła?
Porządek zapanował, a ludzie z ciekawością przypatrywali się dziewczynie.
- Kto zacz owa dziewka? – spytał imć pan Alvara.
- Jadwiżka, rycerza z Czernej córka – odpowiedziano – Jedynaczka jest i od dziecka w rzemiośle rycerskim się sposobi, to też z bronią wszelką się oswoiła.
Pan Alvara wąsa podkręcił i zamyślił się.
- Dziw jakiś – szeptał chmurnie – gdy męże bez oporu łeb w jarzmo kładą, w dziewkach rycerskie serce się budzi. Słusznie rzekłaś dzieweczko!
Jadwiżka podniosła wzrok do góry na pana Alvarę, który patrzył na nią z uznaniem.
- Wybaczcie panie, ale nie mogłam zdzierżyć.
- I dobrze uczyniłaś! – powiedział Bartłomiej.
- A wy ludzie podziękujcie jej, że was od zamieszania odwiodła – dodał
Alvara.
Teraz wszyscy otoczyli Jadwiżkę, witając ją z radością, a ona stała pośród nich, uśmiechając się i oddając powitania.
Nagle powietrzem wstrząsnął głos trąb. To Szwedzi parlamentariusza słali do miasta, który wystąpił z pogróżkami. Otrzymał jednak stanowcza odpowiedź:
- Nie boimy się bomb i kul, będziemy strzec naszego miasta.
Nazajutrz, skoro świt, Szwedzi do szturmu poszli. Myśleli, że od razu zamek zdobędą. Tymczasem załoga broniła się dzielnie tak, że zdziesiątkowani napastnicy uchodzić musieli ze wstydem.
Obrońcy tymczasem, dumni z odniesionego zwycięstwa, uwijali się po wałach z wrzawą radosną. Nie brakło między nimi i Jadwiżki, która jak fryga biegała tu i tam. Nagły okrzyk zwrócił jej uwagę. Odwróciła się szybko i spostrzegła, jak kula armatnia leci w jej kierunku. Uskoczyła gwałtownie, chowając się za węgieł domu. To Szwedzi rozpoczęli gwałtowne bombardowanie miasta. Walka toczyła się zawzięta.

Szybko minęło kilka dni obrony i ciągłych ataków wroga. Któregoś dnia Jadwiżka, chodząc zamyślona po mieście, usłyszała przy jednym z domów, który był najbardziej wysunięty do murów miejskich, jakieś stukanie. Przystanęła więc i poczęła słuchać co się tam dzieje... Było to stukanie kilofa.
Obejrzała się, a widząc, że jest sama, bo obrońcy na murach byli zajęci, sama powoli zaczęła się zbliżać do domu, skąd dochodził hałas. Weszła do środka i nagle strach ją obleciał. Przemogła jednak trwogę i przeżegnawszy się poczęła schodzić wydeptanymi stopniami w podziemia. Po chwili ogarnęły ją panujące tu ciemności. Przystanęła i poczęła nasłuchiwać. Dźwięk uderzeń dochodził ją teraz wyraźniej, gdzieś z głębia korytarza. Nagle rozległy się jęki, westchnienia, piski, zgrzyty – tak jakby wszystkie okropności sprzęgły się, by odstraszyć zuchwałą dziewczynę.
Nie cofnęła się jednak, choć włosy stawały jej dęba na głowie, zęby szczękały z trwogi, a serce waliło jak młotem. W miarę, jak się posuwała, hałas rósł i potężniał, aż wreszcie stanęła przed ścianą, która zamykała korytarz. Za nią wyraźnie słyszała uderzenia kilofów i rozmowy Szwedów.
- Jezu! – szepnęły jej zbielałe wargi.- Zguba nad nami! Szwedzi przechód pod miastem kują!
Opanowała się jednak i szybko poczęła wracać. A gdy wybiegła z podziemi w pierwszej chwili chciała krzyczeć do ludzi, by uchodzili. Wnet jednak cofnęła tę myśl. Wiedziała, że gdyby raz popłoch wszczął się wśród obrońców, nic na świecie nie uratuje miasta, a gorzej niż śmierci lękała się poddania Szwedom. Chwilę rozmyślała, aż wreszcie pobiegła do Alvara.
Znalazła go w zachodnim odcinku murów, gdzie łagodniejsze podejście ułatwiało dostęp do nich. Tutaj mur i baszty, zwieńczone połączonym gankiem murowanym, były tej samej wysokości.
Alvara, widząc Jadwiżkę, podszedł do niej.
- Czego waćpanna tu szukasz? – spytał z przyjaznym uśmiechem.
- Zguba nad nami! – rzekła cichym, przejmującym głosem.- Szwedzi kują
przechody tajemne, co do wnętrza miasta wiodą...
Alvara słuchał uważnie, wąsa kręcił i z dziwnym uczuciem patrzył na nią.
- Już my sobie poradzimy. Nie lękaj się waćpanna – rzekł po chwili łagodnie.
Zwołał kilku ludzi, z którymi wyruszył do miejsca wskazanego przez dziewczynę. Tu zaczaili się w podziemiach czekając, aż Szwedzi przekop wykują, a kiedy ci wreszcie to zrobili, ruszyli na nich. Część wytłukli, a 380 wzięli do niewoli.
Po tym triumfie wieczór zapadł cichy, pogodny. W mieście jednak niepokój dziwny zapanował. W kaplicy przed ołtarzem gorzały światła i księża psalmy śpiewali. Każdy czuł, iż zanosi się na coś i nie wiedząc, o co chodzi, coraz dziwniejsze snuł zamysły.
Nad ranem Szwedzi podeszli z trzech stron. Wśród obrońców znajdowała się też Jadwiżka, która wraz z innymi zwijała się żywo. Wtem przez wyłom poczęli wdzierać się Szwedzi. Skoczyła ku nim Jadwiżka, strzelając do pierwszego nadbiegającego, a drugiego tnąc mieczykiem. Kiedy chciała ciąć trzeciego, poczuła nagle uderzenie w pierś, zachwiała się i upadła. W tym momencie na wieży kościoła dzwon zabrzmiał na trwogę i krzyk ogromny targnął powietrzem... Ale Jadwiżka nie słyszała już tego...
Mimo, że mieszczanie chcieli nadal walczyć, oficerowie postanowili miasto poddać, zdając się na łaskę i niełaskę generała Wittenberga.

Wieki minęły, a pamięć czynu Jadwiżki żyje wśród ludzi. Do dziś dnia jeden z pięciu nagrobków zachowanych na zewnętrznej, wschodniej ścianie prezbiterium kościoła, kryje zwłoki dziewczyny, której odwaga i poświęcenie, a także przytomność umysłu, pozwoliły dłużej utrzymać miasto.

opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O bolkowskim upiorze "


Zimą 1595 roku, kiedy na bolkowskim zamku rządził Maciej Łodyga, a Śląsk należał do monarchii Habsburgów, w Bolkowie pojawił się upiór. Wkradał się ten wampir nocą do zamkniętych izb. Podczas snu dusił ludzi i krwi nieco usączył z ich karku. Nigdy jednak nikogo nie zabił. Utożsamiano go z samym diabłem.
W mieście nastał czas strachu. Bały się zwłaszcza dziewczęta, bowiem upiór szczególnie je sobie upodobał.
Ludzie poczęli mówić, że to musi być jakiś skazaniec, którego żywot pod toporem lub na szubienicy się skończył, ale nikt go na tamtym świecie nie chce. Pochowany musi być gdzieś pod murami miasta i mści się za to na jego mieszkańcach. Lecz takowego nie przypominano sobie.
Jeden z ojców, mający córkę, udał się na zamek, by swoje obawy o jej los przedstawić Maciejowi Łodydze, który za pogromcę sił nieczystych uchodził.
- Ja niejednego już diabła przegnałem – rzekł ojciec. –I teraz bym nie przeląkł się strachów, ale złe licho ma swoje nieczyste sposoby i może omamić człowieka starego, a tym bardziej płoche dziewczę. Cóż więc mamy czynić?
Maciej Łodyga wysłuchał z uwagą tych słów. Jednak nic nie mógł pomóc. Później chodził po komnatach i medytował:
- Trudna to sprawa.... Może to jakoweś ważne diabły po domach harcują? A może sam Lucyfer?
Gdy tak myślał, w drzwiach komnaty stanął bardzo stary Jakub, zaufany i sługa pana zamku. Maciej popatrzył na niego pytającym wzrokiem, co ma robić? Jak pomóc?
- Wasza miłość! – rzekł stary. – Trzeba całą sprawę przekazać na dwór cesarski. Niech oni to rozstrzygną... my za mali jesteśmy.
Maciej spojrzał na sługę uważnie.
- Słusznie mówicie – powiedział po chwili. – Trafna to rada...
Nazajutrz posłaniec wyruszył z listami na dwór cesarski. W kilka niedziel później przybyła do Bolkowa specjalna komisja, by sprawę zbadać i upiora osobiście zobaczyć, ale ten jakby zniknął i przestał się ukazywać. Ucieszyli się bolkowianie, że ich poniechał. Jednak niedługo potem ponownie się pojawił u łoża córki miejscowego konowała. Zastanawiano się, do której z panien teraz przyjdzie i którą trzeba pilnować. O wyborze ofiary zadecydowała sprzeczka między samymi dziewczętami na bolkowskim rynku.
- Wstyd! Wstyd! – wołała na rówieśniczki Magdalena, córka płatnerza Balcera. - Boicie się upiora jak dzieci!
- Bardzoś odważna, bo się u ciebie upiór nie pokazał! – krzyknęła któraś.
- A gdyby się i pokazał to co?! – odcięła się Magdalena.
Widział i słyszał to jeden z członków komisji cesarskiej o nazwisku Buckow.
- Kto zacz owa dziewka? Przez jej hardość upiór ją wybierze! Jej trzeba strzec!
Tak zapadła decyzja o pilnowaniu łoża Magdaleny. Ta wzbraniała się tej przymusowej asysty przy łożu, lecz zganiona przez ojca i członków komisji, w końcu przystała na tą dziwną wartę. Upiór jednak na złość się nie pokazał. Przycichł na parę dni i zaczaił się, by niespodziewanie pojawić się którejś nocy... Siedzący przy łożu Magdaleny zobaczyli nagle dziwną i obrzydliwą postać, która zbliżyła się do dziewczyny i poczęła ją dusić.
- Upiór! Upiór! W imię Ojca i Syna! – wrzasnęli będący w sypialni ludzie.
Zakotłowało się w izbie. Wszyscy wzięli nogi za pas i nim się Buckow spostrzegł został sam na sam z upiorem. Nie stracił odwagi jednak i odważnie wyciągnął rękę z lichtarzem, chcąc pomóc dziewczynie, przypalając zjawę, lecz natychmiast ją cofnął z przestrachem, bo upiór spojrzał nań pustymi oczodołami. Opanował jednak strach i spytał mocnym głosem:
- W imię Jezusa Chrystusa, kim jesteś i czego chcesz?!
Nie usłyszał jednak odpowiedzi, bowiem w tej chwili począł bić zegar na wieży ratusza i zjawa zniknęła. Buckow zdążył tylko zauważyć, że to była kobieta.
To swoje spostrzeżenie przekazał mieszkańcom. Wtedy przypomniano sobie, że przed rokiem pochowano pewną kobietę która zajmowała się czarami. Odczyniała i rzucała uroki. Za to też, gdy zmarła, została pogrzebana pod murami miasta, obok domu, w którym mieszkała.
Po tych wydarzeniach zwłoki wydobyto i spalono na stosie, a prochy rozsypano. Odtąd zapanował spokój, upiór nie pokazał się więcej.
A Maciej Łodyga, przechadzając się po krużgankach zamkowych, od tego czasu czuł satysfakcję, że pomógł mieszkańcom Bolkowa w trudnej dla nich chwili.
Nikt jednak nie zagwarantuje, że zjawa nigdy do Bolkowa nie wróci. Niech tylko któraś z dziewcząt na bolkowskim rynku spróbuje naśmiewać się z upiorów, wampirów i zjaw, a wtedy...

opracował Henryk Szoka

Legendy bolkowskie - " O tym, co przed zamkiem było, o diabłach i Duchu Gór"

Od niepamiętnych czasów, wiosną, na podmokłych łąkach, które barwnym kobiercem kwiatów pokrywały ziemię i rozpościerały się po brzegi gęstego ongiś boru, wszystko budziło się do życia. Natura czyniła cuda, okrywając świat świeżą zielenią młodych traw i liści. Drogi, i tak słabe, zamieniały się wtedy w błotnistą maź. Nie był to więc najlepszy czas na wędrowanie i podróże. Toteż stary Michał, gospodarz zajazdu „Pod Krogulcem”, położonego tuż przy rozstajnych drogach, daleko za murami Bolkowa, nie oczekiwał żadnych gości. Na gościńcu było pusto. Tutaj przy zajeździe, trakt prowadzący z Czech rozdzielał się na dwie drogi. Jedna prowadziła stąd przez Strzegom do Wrocławia, druga- przez Świebodzice do Świdnicy i dalej do Wrocławia.
Michał, siedząc przed domem przy garncu miodu, przypatrywał się umocnieniom zamku górującego nad miastem. Ta solidna budowla zajmowała cały szczyt wzgórza, opasając go kamiennymi murami obronnymi.
Miasto też miało własne, również kamienne mury, połączone z zamkowymi. Wewnątrz nich był kościół okazały z plebanią i ratusz, dzielący rynek na dolny i górny. Z dala widać było domy mieszczan i rzemieślników oraz młyny nad Nysą Szaloną zbudowane. Widać było, że miasto jest dostatnie. W tej okolicy len rodził się znakomity, co tkaczom robotę dawał. Sława ich wyrobów niosła się nie tylko po śląskiej ziemi, lecz nawet i daleko do zamorskich krajów.
Zamek bolkowski, którego mury porządnie zbudowano, był zawsze ważnym elementem systemu obronnego Śląska. Roztaczał się z niego piękny widok na dolinę Nysy Szalonej i tonące w lekkim błękicie szczyty Karkonoszy. Przed którymi widać było zielone wzgórza i gęste lasy pełne zwierza i dziwów rozmaitych.
- Inaczej to wszystko dawniej wyglądało – mruknął stary Michał i zamyślił się dziwnie jakoś. Zaczął przypominać sobie, co o tej górze, na której stanął zamek, mówili jego przodkowie. On nie mógł tego pamiętać, bo nie było go jeszcze na świecie. Ale zapamiętał opowieści dziadków: - Nic ino omen boży! – zamruczał chmurny. Myśli te wydały mu się nazbyt nasiąknięte obrazami tamtych odległych czasów... Bo jak mówiono, zanim zamek zbudowano wiele lat wcześniej, wyniosłe wzgórze, górujące nad przełomem Nysy Szalonej, było świętym uroczyskiem. Tam zamieszkiwali bogowie i groźne demony. Tam okoliczni mieszkańcy postawili ołtarze i przynosili żertwę. To tam właśnie długo stała, pięknie wyciosana w drewnie, postać Peruna, groźnego boga pogody. Lecz jak Jezus i Matka Boska zajęli serca ludności tutejszej przestano tam chodzić. O miejscu tym zapomniano, a wręcz się go bano. Wówczas ogniste zjawy wzgórzem zawładnęły. Choć nie były złośliwe dla ludzi, a często nawet światłem swym im pomagały, nie lubiły jednak być niepokojone, lekceważone i wyśmiewane...
Michał westchnął i przez chwilę oderwał się od rozmyślań. Spojrzał na zamek. Powiódł wzrokiem po wzgórzu, lecz nim powrócił do rozmyślań, uczynił kilka znaków ręką, by odczynić uroki. Zaraz potem przeżegnał się z trwogą. Przypomniała mu się zasłyszana w dzieciństwie opowieść, jak to pewnego razu Spytko, jeden z mieszkańców pobliskiej wsi, wypiwszy kilka garnców miodu, zobaczywszy płonącą zjawę, zadrwił z niej i zawołał:
-Ognista zjawo, wyglądasz jak marna iskierka, jesteś licha, pokraczna i głupia, bo ognie marnujesz! Zgaśnij lepiej, zgiń i przepadnij!
Wtedy zjawa roziskrzyła się jeszcze bardziej, zaczęła buchać płomieniami ze złości i zdenerwowania. Sypała obficie iskrami na wszystkie strony i zaprzysięgła zemstę. Jeszcze tej nocy w obejściach gospodarczych owego człowieka, który śmiał ją obrazić, wybuchł nagle pożar. Ogień strawił całe gospodarstwo wraz z dobytkiem i inwentarzem. W płomieniach zginęły również Spytkowe dzieci, które nie zdążyły uciec z walącego się domu. Zjawy już nie chciały żyć obok ludzi i wyniosły się na dobre ze wzgórza. Ich miejsce zajęły diabły, które Duch Gór, wygnał właśnie z Karkonoszy, gdy chciały zatopić Kotlinę Jeleniogórską, wrzucając skały do Wielkiego Stawu. Schroniły się więc tutaj, a swoimi złośliwościami postrach czyniły w całej okolicy. Ludzie omijali więc wzgórze, a karawany kupieckie, które tu się zbliżały, z pośpiechem przejeżdżały przez dolinę. Diabły złośliwe bacznie pilnowały drogi. Najbardziej lubiły szkodzić kupcom. Płoszyły im konie i rzucały kamienie pod koła ciężkich wozów, wyładowanych towarem.
Ludzie znosili to prześladowanie, bo lękali się nieczystych sił. W końcu postanowili coś zaradzić i o pomoc zwrócili się do księcia. Ten nie wierząc w duchy uznał, że nie diabły, ale rozbójnicy są winni i nakazał wybudować tu strażnicę. Miała ona chronić trakt przed niszczącymi napadami na kupców i okolicznych mieszkańców. Ale kiedy tylko przystąpiono do budowy, od razu zaczęły się kłopoty. Teraz dopiero diabły miały zabawę. Bo co tylko zbudowano, w niedługim czasie rozpadało się, a to pod silnym podmuchem wiatru, który nagle się zrywał, a to od trąby powietrznej, która roznosiła drewniane belki po całym wzgórzu. I tak się to działo. Co ludzie wznieśli, diabły natychmiast rozbierały... By złu zaradzić sprowadzono księdza i chciano poświęcić to miejsce. Diabły na widok księdza i święconej wody zbiegały na dół wzgórza, a gdy ksiądz odjeżdżał, wracały na swoje miejsce i z jeszcze większym impetem rozwalały wszystko co popadło.
Trwałoby to zapewne w nieskończoność, gdyby nie jeden z doradców księcia, który przypomniał sobie o Duchu Gór z Karkonoszy. On to bowiem jako diabelski współbrat, ale znacznie od innych szatanów silniejszy z górskiego królestwa ich wyrzucił. Postanowiono więc wezwać władcę Karkonoszy. Tyle tylko, że nie bardzo wiedziano jak... W górach wołano go głośno po imieniu. Ale stąd do gór było tak daleko. Kiedy diabły zaczęły znowu rozbierać ledwie wzniesione mury, postanowiono jednak wezwać na pomoc Ducha Gór. I tak się stało. Wszyscy zebrani, mieszczanie, murarze, kupcy, rzemieślnicy i chłopi zwrócili się w stronę Karkonoszy i z całych sił zawołali:
- Duchu Gór! Karkonoszu! Duchu Gór! Przybądź!
Nic się jednak nie działo. Wołanie ponawiano wielokrotnie i nic. Rozochociło to diabły, które na dobre zaczęły dokazywać, a ludzie stracili już wszelką nadzieję. Aż tu nagle dał się słyszeć huk i hałas straszliwy. Po chwili słychać było ciężkie stąpanie i w oddali pojawił się olbrzym brodaty, szeroki w barach niczym łańcuch górski. Trzymał w dłoni ogromną dębową maczugę.
- Duch Gór!!! – zakrzyknęli ludzie i zaczęli uciekać w różne strony.
- Duch Gór!!! - zakrzyknęły diabły i zaczęły kryć się w zaroślach na stokach wzgórza.
Ale nie zdołały się ukryć i nie uniknęły kary. Duch Gór obił ich drewnianą pałą, grzmiąc przeraźliwie:
- Tuście się zagnieździli!!! Tu uciekliście! Wy nicponie, wracajcie do piekła!!!
Słychać było uderzenia maczugą i przeraźliwe piski synów Lucyfera. Po chwili zapanowała cisza. Tylko gdzieś tam od stóp wzgórza dochodziły oddalające się jęki pobitych diabłów, które co sił w nogach uciekały we wszystkie strony świata. Nic im to nie pomagało, bowiem gdzie tylko się kryły, tam dopadał ich ogromny kij Ducha Gór. Tego
znieść już nie mogły i pierzchły czym prędzej, znajdując spokój i ukojenie w piekle.
Teraz już, na wzgórzu mogła stanąć drewniana wieża strażnicza. Jej załoga strzegła, by kupcy z południa mogli bezpiecznie docierać do Świdnicy. Okolica była już bezpieczna i spokojna choć od czasu do czasu diabły zachodziły w te okolice, ale ze strachu przed Duchem Gór ludzi nie niepokoiły. Lata minęły. Na zboczu wzgórza powstała osada handlowa, a wieżę przebudowano na kamienną i otoczono rozległym murem obronnym. I jeszcze raz siły nieczyste dały znać o sobie. Bo oto, gdy budowano wieżę murowaną, zamieniły jej okrągły zarys na kroplowy. Dziób tej kropli odwróciły w kierunku Karkonoszy, skąd przybył ich pogromca i wróg. Do dziś jeszcze, jeśli ktoś dobrze ucha nastawi, może usłyszeć na zamkowym wzgórzu ciche echa jęków diabelskich i głuchych uderzeń maczugi Ducha Gór o diabelskie suche i twarde karki.

opracował Henryk Szoka




Szymon Madurski "Tron Bolka I "

Szymon Madurski - uczeń kl. VIA - zgodził się na opublikowanie tesktu legendy, która zajęła pierwsze miejsce na powiatowym konkursie ogłoszonym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Jaworze [ szczegóły na : www.mbp.jawor.pl/ ].

W czasach, gdy Bolko I zwany Surowym zamieszkiwał zamek w Bolkowie, w całej Polsce panował spokój. Dlatego też bolkowski władca wiódł spokojne życie. Ani on sam, ani jego małżonka – Beatrycze, ani też najbliższa świta, po prostu nikt nie podejrzewał, że wkrótce spotka go niemiła niespodzianka.
Bolko I miał wielu wiernych poddanych i żołnierzy. W okolicach jego grodu mieszkało mnóstwo rzemieślników, kobiet i dzieci. A ponieważ Bolko był dobrym, sprawiedliwym władcą, wszyscy poddani byli mu bardzo oddani. Również okoliczni możni darzyli księcia sympatią i często brali udział w organizowanych przez niego balach, turniejach i polowaniach.
Nasz władca mógł również poszczycić się pełnym skarbcem. Nikt w okolicy nie mógł pochwalić się takim przepychem, bogactwem, kosztownościami. Oczywiście, majątek Bolka wzbudzał wśród wielu ludzi zazdrość.
Pewnego dnia na zamek w Bolkowie przyjechał znany w całej Polsce rzeźbiarz Jan Dłutko. Okazało się, że Bolko zaprosił go, by ten wykonał dla niego złoty tron, a dla Beatrycze niezwykłą złotą biżuterię wysadzaną brylantami. Efekty pracy mistrza przerosły oczekiwania samego księcia. Tron był wspaniały, a biżuteria wprawiała w osłupienie. Bolko I nie mógł nacieszyć się niezwykłym tronem. Jednak…
Pewnego dnia jeden z podwładnych księcia – Jan Rantuch – człowiek wielce zazdrosny i chciwy, postanowił uszczknąć sobie coś ze skarbca Bolka I. Ponieważ chciał zagarnąć jak najwięcej skarbów, do tej nieczystej roboty znalazł sobie wspólników: Mariana, Giovanniego, Henryka i Paula. W ciemną, październikową noc, około północy, gdy książę i jego małżonka już spali, złodzieje zakradli się do komnat i skarbca Bolka I. Zabrali wiele wartościowych rzeczy, w tym złoty tron i cudowną biżuterię Beatrycze. Zdrajcy mieli również chrapkę na koronę księcia, lecz na zewnątrz rozszalała się burza, zaczęło grzmieć, a odgłosy piorunów rozchodziły się po całym zamku. Przerażeni rabusie porzucili koronę i w pośpiech opuścili komnatę i skarbiec książęcy. Pod osłoną nocy udali się na dziedziniec zamkowy, a stamtąd w kierunku rzadko odwiedzanego miejsca znajdującego się za wieżą. Postanowili, że zaczną kopać tunel prowadzący poza obszar grodu i ukryją w nim skradzione skarby. Każdej nocy złoczyńcy pracowali przy podziemnym korytarzu, wykonywali ciężką i trudną robotę. Często tunel w jakimś miejscu zasypywał się i trzeba było rozpoczynać pracę od nowa. Również pogoda psuła ich nikczemne plany, często padało, grzmiało, tunel zalewał się ogromnymi ilościami wody. Podczas jednej z takich deszczowych nocy jeden ze złodziei – Marian – został przysypany wilgotnymi zwałami ziemi i niestety zginął w tunelu. Nie przemówiło to jednak rzezimieszkom do rozsądku, dalej prowadzili swoje podziemne prace.
A tymczasem na dworze aż wrzało od plotek. Podwładni księcia wskazywali wielu podejrzanych, ale wszelkie tropy okazywały się nieprawdziwe. W końcu zdenerwowany Bolko I powołał Komisję Śledczą składającą się z jego najbardziej zaufanych pracowników. Władca żądał, by jak najszybciej odnaleźć śmiałków, którzy odważyli się okraść skarbiec książęcy. Komisja szybko rozpoczęła poszukiwania, jednak okazały się one bezskuteczne. Wszelkie bogactwa przepadły jak kamień w wodę. Zdesperowany książę postanowił poprosić o pomoc Cesarstwo Osmańskie. Wkrótce na zamek w Bolkowie przybyli wyszkoleni ludzie i rozpoczęli śledztwo. A tymczasem…
Jan, Giovanni, Henryk i Paul urządzili sobie skrytkę tunelu. Wiedzieli, że korytarz jest już prawie ukończony i wkrótce będą mogli opuścić gród bolkowski i uciec jak najdalej wraz całym bogactwem.
W tym też czasie Osmanie bardzo drobiazgowo badali każdy szczegół kradzieży. W końcu wpadli na pewien trop. Okazało się, że w okolicach zamkowej wieży, na dziedzińcu i w ogrodach zamkowych w kilku miejscach zapadła się ziemia. Idąc tym tropem odkryto zamaskowane wejście do podziemnego tunelu. Śledczy osmańscy zawołali Bolka I i postanowili, że wejdą do podziemi, by zbadać, co się tam znajduje. Tak też zrobili. Droga przez tunel była bardzo ciężka, mokre błoto przyklejało się do butów, na głowę kapała woda, panowały straszne ciemności, a wokół słychać było popiskiwanie myszy i szczurów. W pewnym momencie jeden ze śledczych zauważył w oddali płomień pochodni. Okazało się, że złodzieje jeszcze nie zakończyli kopania tunelu. Pomiędzy rzezimieszkami a Osmanami rozgorzała walka. Kiedy już spętano złodziei, śledczy zaczęli przyglądać się zgromadzonym w tunelu skarbom. Postanowili, że na początku wyniosą z podziemi złoty tron Bolka I Surowego. Dwóch Osmanów z wielkim trudem dźwignęło ciężki tron i udało się w stronę wyjścia, a pozostali postanowili wyprowadzić rabusiów i wynieść resztę bogactw.
Nagle na głowy, plecy znajdujących się w tunelu zaczęły osuwać się kawałki ziemi i w pewnym momencie podziemne przejście zostało całkowicie zasypane przez zwały osuwającego się błota. Na szczęście ludzie niosący tron w porę zdążyli opuścić tunel. Pozostali ich towarzysze oraz grabieżcy ponieśli śmierć.
Bolko I długo nie mógł uwierzyć w to, że kradzieży dokonali jego poddani. Żal mu było skarbów, ale jeszcze bardziej ludzi, którzy zginęli zasypani błotem.
Od tego czasu wiele razy próbowano wydobyć skarb. Różni ludzie szukali, bez skutku. Większość z nich przepadała bez wieści. Natomiast w ciemne, zimne październikowe noce w okolicach wieży zamkowej słychać jęki, krzyki i zawodzenia. Często też na tle zamkowej wieży można ujrzeć cztery cienie męskie (prawdopodobnie Jana, Giovanniego, Paula i Henryka), które ciężko kroczą przed siebie skute w złote łańcuchy wysadzane brylantami.

czwartek, 18 grudnia 2008

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!





Staropolskim obyczajem,

gdy w Wigilię gwiazda wstaje,

Nowy Rok zaś cyfrę zmienia,

wszyscy wszystkim ślą życzenia.

Przy tej pięknej sposobności

my życzymy Wam radości,

aby wszystkim się darzyło,

z roku na rok lepiej było.


Magdalena Wójciak "Wieża bez podstawy"

Informuję naszych czytelników, iż uczennica kl. VI C - Magdalena Wójciak - zgodziła się na publikację Swojej legendy, którą wyróżniono na powiatowym konkursie ogłoszonym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Jaworze [ szczegóły na : www.mbp.jawor.pl/ ].

"Gdy jeszcze świat nie był podzielony na kontynenty, kraje i miasta, na terenach obecnego Bolkowa tryskało Źródło Marzeń. Źródło posiadało ogromną moc, dzięki niej można było spełnić każde swoje marzenie.
Kiedyś na te tereny przybyła wiedźma o imieniu Serowis. Serowis wykorzystując całą moc źródła stworzyła basztę, która wisiała w powietrzu, a otaczały ją góry. Wieża bez podstawy miała jedną szczególną moc, każdy kto posiadł władzę nad nią, miał również władzę nad światem, a jego życia nie mogła dotknąć ręka śmierci naturalnej. Lecz by posiąść władzę nad wieżą, trzeba było posiadać Mapę Władzy. Wiedźma Serowis nie była osobą zachłanną i nie chciała mieć władzy nad wszystkim co istniało, dlatego porwała Mapę Władzy na pięć równych kawałków. Cztery narysowane węglem zakopała w miejscu wyschniętego Źródła Marzeń, a jeden, który był w kolorze, podarowała ludziom.
Los chciał, że jedyny jawny kawałek trafił w ręce pewnego małżeństwa. Ludzie, którzy posiedli części mapy, nosili imiona Lili i Saturnin. Od tego czasu wiedźma Serowis zniknęła i nikt nigdy o niej już nie słyszał, a władzę nad okolicą przejęli Lili i Saturnin. Lecz ich potęga była niepełna, czegoś w niej brakowało. Okazało się, że do pełni władzy potrzebne są cztery części mapy narysowane węglem. Niedługo po objęciu rządów przez Lili i Saturnina narodził się dziedzic- Emilio. Pierworodny syn władców żył wraz z rodzicami w wieży, chłopiec bardzo szybko dorastał i zanim ktokolwiek zauważył, był wieku siedemnastu lat. Emilio był mądrym człowiekiem i szybko pojął znaczenie wieży, mądrość Emilia znacznie przewyższała inteligencję Lili i Saturnina, dlatego zaczął przeczesywać wieżę kawałek po kawałku. Po roku żmudnych poszukiwań odnalazł dokumenty mówiące o miejscu ukrycia pozostałych części mapy. Pewnej nocy wymknął się z wieży i udał się w miejsce, gdzie według wskazówek pochowane były pozostałe części mapy. Młodzieniec zaczął kopać i odnalazł cztery narysowane węglem fragmenty mapy. Od tego czasu nie wiadomo było, co na terenach Bolkowa miało miejsce. Jedynym pewnym wydarzeniem było to, że Emilio uciekł z wieży i rozpoczął konflikt z rodzicami. Spór był ogromny, wybuchały wojny po wojnach, a Lili i Saturnin wykorzystując swą władzę, zniewolili mieszkańców Bolkowa i okolic. Szala zwycięstwa była oficjalnie przechylona na stronę Lili i jej męża, lecz naprawdę większość miejscowej ludności stała po stronie Emilia. W czasie tego konfliktu narodziło się drugie dziecko Saturnina i Lili. Nowa dziedziczka posiadła imię podobne do imienia brata- Emily. Dziewczynka była jedyną istotą, która nie wiedziała o konflikcie, a na dodatek dzięki niej zawieszono działania wojenne. Najmłodsze z dzieci władców, było kochane i chronione przed złem zarówno przez rodziców, jak i brata. Gdy Emily miała dziewiętnaście lat, wybuchło powstanie przeciw Lili i Saturninowi, mieszkańcy Bolkowa zbuntowali się i doprowadzili władców nad brzegi głębokiej i szerokiej wówczas Nysy Szalonej, zwanej w tamtym czasie Rzeką Śmierci. Kiedy władcy nie mieli już odwrotu, usłyszeli za sobą głos Emilia:
- Obywatele! Kogo chcecie stracić?! Lili czy Saturnina?!
- Oboje wyrządzili nam wiele złego!- odkrzyknął lud.
- Czy są godni poznać przyczynę swej śmierci?!- spytał Emilio.
- Zniewolili nas, ot co!- krzyknął ktoś z ludu.
- Więc wprowadźcie ich na mą tratwę!- zakrzyknął Emilio podpływając do brzegu.
Lili i Saturnin zostali wprowadzeni na tratwę, a Emilio rzekł:
- Rzeko Śmierci! Zabierz nas wszystkich, przez których chciwość przemówiła i uczyń na cośmy zasłużyli!
Wtem na rzece zakręcił się wir i wciągnął w swe głębiny tratwę wraz z Lili, Saturninem i Emilio.

Podczas pogrzebu sławnej trójki władców, został odczytany jedyny testament zmarłych, a dokładnie testament Emilia. Był on krótki, a brzmiał tak:
„Gdy odejdę, chcę by władza nad okolicą została przekazana odpowiedniej osobie. Emily, siostro moja, jedyna osobo umiłowana przeze mnie, to ty dostaniesz dokumenty Serowis i kawałki mapy węglem rysowane.
Siostrzyczko, jesteś jedyną istotą nie znającą historii wieży, dlatego też ty jesteś wybranką władzy.
Ciebie nikt chciwy nie podejrzewał, byś mogła dostać kawałki mapy, dlatego nie byłaś zagrożona. Ludzie niesłusznie podejrzani zginęli, ty nie. Gdybym mógł być teraz z tobą, opowiedziałbym ci tę historię, lecz nie mogę tego uczynić i nie powiem ci, dlaczego wybuchł konflikt-paranoja. Inaczej nie da się tego nazwać, bo siłą rzeczy to była paranoja, gigantyczna paranoja, która pochłonęła tysiące niewinnych istnień.
Teraz w tym testamencie przyznaję, że to moja wielka wina, to mną pierwszym zawładnęła chciwość, dopiero później rodzicami. Jednak najgorsze jest to, że ty, którą kochałem najbardziej cierpisz przeze mnie i konflikt, który wywołała ma chciwość. Więc ostatnimi słowami jakie ci prześlę będą:
Przepraszam Emily”

Dopiero gdy Rzeka Śmierci pochłonęła władców i pierwszego dziedzica, władzę otrzymała odpowiednia osoba.
Następnego świtu Emily podeszła pod wieżę i przez łzy krzyknęła:
- Zawal się wieżo! Ludzie! Bądźcie wolni!
W tym momencie wieża zawaliła się, a mapa obróciła w proch, tym samym czyniąc ludzi wolnymi.
Od tego czasu mieszkańcy Bolkowa bali się zniewolenia, dlatego nie wznieśli na swoim terenie żadnej wieży. Tak było, aż do XIII wieku gdy została wzniesiona twierdza obronna istniejąca w Bolkowie po dzień dzisiejszy. "

środa, 10 grudnia 2008

Mapa Śródziemia - dla wtajemniczonych


Odpowiadam na liczne zapytania frakcji tolkienowskiej KCiDC.

wtorek, 9 grudnia 2008

Prezent od Marcina Pałasza





Będziemy się teraz chwalić.





Otóż - 3 grudnia, o godzinie 12.00, w Oddziale Dziecięco - Młodzieżowym Miejskiej Biblioteki Publicznej w Jaworze, miało miejsce podsumowanie powiatowego konkursu literackiego.
Uczniowie klas III - VI mieli za zadanie napisać i zilustrować legendę związaną z Jaworem i okolicami [ szczegółowy regulamin na http://www.mbp.jawor.pl/ ].
Miło mi poinformować, iż Szymon Madurski [ kl. VI A ] zdobył pierwszą nagrodę, natomiast legenda Madzi Wójciak [ kl. VI C ] - uzyskała wyróżnienie.
Rozdanie nagród uświetniło spotkanie autorskie z Marcinem Pałaszem, autorem wielu książek dla dzieci i młodzieży.
Nasza biblioteka otrzymała w prezencie od autora jego ostatnią książkę "Wszystko zaczyna się od marzeń". I to z dedykacją!!! Gdyby ktoś nie wierzył - zamieszczam zdjęcie prezentu.
Zachęcam do odwiedzania strony http://www.marcinpalasz.pl/ . Nie macie pojęcia, ile tam różności! I blog pana Marcina, i omówienia wszystkich Jego książek, i konkursy i....
Ja już tę stronę odwiedziłam i wiem, jaką książkę pan Marcin właśnie pisze. I wiem jeszcze coś! Ale to tajemnica!!!!!! Przynajmniej na razie.
Galeria zdjęć ze spotkania MBP Jawor

Małgorzata Musierowicz we Wrocławiu 6.12.2008 - WPDK


Byłam, że tak powiem samotrzeć, w sobotę 6 grudnia o 12.00 w Muzeum Architektury we Wrocławiu na WPDK.
Widziałam na własne oczy tę kolejkę KC I DC stojących po autograf NaszejpaniUA MM.
Według naszych obliczeń - było nas około 400. Przekrój wiekowy - od wczesnej podstawówki do uroczego starszego pana, który przyszedł z wnuczką.
Żadne zdjęcia nie oddadzą atmosfery panującej wsród KC i DC.
Uzupełniam dzięki niezrównanej Mellon [ wpis 2345 w Księdze Gości ] "nie wiem czy ktoś z obecnych na spotkaniu we Wro zwrócił uwagę, i czy ona sama, gdzie siedziała Naszapani UA?! Ano pod figurą Chrystusa Zmartwychwstałego w geście błogosławieństwa. Figura ta była umieszczona na rogu budynku przy ul. Świętego Mikołaja, który dawno dawno temu był pierwszym w Europie szpitalem dziecięcym, a w czasach szczęśliwie minionych było tam liceum. Teraz budynek jest odrestaurowany i stoi tam pięknie podświetlona kopia."
No właśnie - niby drobiazg, ale nieprzypadkowy.....
Pozostałe zdjęcia Autografy MM

piątek, 5 grudnia 2008

Herb Bolkowa

Herb Bolkowa jest znany od 1326 roku.
Przedstawia on w błękitnym polu dwukondygnacyjną blankowaną białą wieżę zwieńczoną czerwonym daszkiem. Brama wieży jest otwarta ( od roku 1994 ).
Poniżej wieży jest umieszczona srebrna ryba.
Po bokach wieży rozmieszczone są : cztery złote gwiazdy, z lewej strony księżyc w nowiu, z prawej słońce.
Ryba symbolizuje rzekę Nysę Szaloną, nad którą jest położone nasze miasto.
Wieża – to zamkowa wieża obronna. W literaturze fachowej zwana także wieżą głodową, wieżą klinową lub wieżą obrony ostatecznej z ostrzem.
Słońce i księżyc to symbole Chrystusa i Kościoła – te elementy być może mają związek ze świętą księżną Jadwigą Śląską, patronką naszego kościoła parafialnego.
Słońce występuje po heraldycznej lewej stronie, która odpowiada wschodowi – jako kierunkowi świata i jest symbolem Chrystusa.
[ Gwiazdy w heraldyce symbolizują czujność - najprawdopodobniej to znaczenie zostało uwzględnione przy komponowaniu herbu naszego miasta. - dodatek mój - MW ].
[ opracowałam na podstawie odpowiedzi udzielonej w formie listu z dnia 09.11. 2005 r. otrzymanego od p. Alfreda Znamierowskiego -  Instytut Heraldyczno - Weksylologiczny.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Opowieści z Narni czy Opowieści z Narnii ?

Przyzwyczaiłam się do nadtytułu "Opowieści z Narni". Taka wersja widnieje na okładce pierwszego polskiego łącznego wydania [ IW PAX, 1991 ]. Kolejne wydania książek C.S.Lewisa [ nakład - Media Rodzina ] zostały już opatrzone nadtytułem "Opowieści z Narnii ".
Problem rozbieżności w zapisie nadtytułu został rozstrzygnięty w sposób następujący:
" Reguła pisowni zakończeń "-ia" po "n" mówi, że: wyrazy zakończone na "-ia" (po "n"), które w mianowniku wymawiamy jako [ńa], w dopełniaczu mają końcówkę "-ni", natomiast te same formy wymawiane w mianowniku jako [ńja]przyjmują w dopełniaczu końcówkę "- nii". Prawdopodobnie ze względu na zmiany w zwyczaju wymawianiowym nazwy Narnia - w tytułach starszych wydań książki C. S. Lewisa pojawia się forma Narni, a w nowszych - częściej spotykamy zakończenie -nii, które podkreśla odczucie obcości tej nazwy (por. Nadrenia, Nadrenii). "M.Z., M.P.
Poradnia Językowa UW

Rady C.S.Lewisa dla tych, którzy chcą pisać książki

"1. Wyłącz radio.
2. Czytaj wszystkie dobre książki, jakie znajdziesz, i unikaj prawie wszystkich ilustrowanych magazynów.
3. Pisząc ( i czytając ) używaj zawsze ucha, a nie oka. Powinieneś słyszeć każde zdanie, które piszesz, tak jakby je ktoś czytał na głos lub wypowiadał. Jeśli nie brzmi za dobrze, spróbuj jeszcze raz.
4. Pisz tylko o tym, co cię naprawdę interesuje, niezależnie od tego, czy są to rzeczy prawdziwe, czy wymyślone. ( Oznacza to, że jeśli cię interesuje TYLKO samo pisanie, to nigdy nie zostaniesz pisarzem, bo nie będziesz miał o czym pisać... )
5. Włóż wiele wysiłku w to, by pisać JASNO. Pamiętaj, że chociaż zaczynając pisać wiesz dobrze, co chcesz opowiedzieć, czytelnik tego nie wie. Jedno źle dobrane słowo może doprowadzić do całkowitego nieporozumienia. Pisząc opowiadanie lub powieść bardzo łatwo jest zapomnieć, że nie powiedziało się czytelnikowi tego, co on chce wiedzieć - po prostu cały obraz jest tak jasny w twojej głowie, że zapominasz, iż czytelnik ma inną głowę.
6. Kiedy ci się nie podoba to, co napisałeś, nie wyrzucaj tego ( chyba że jest naprawdę beznajdziejnie złe ), lecz włóż do szuflady. Może się kiedyś przydać. Większość z moich najlepszych książek ( albo tych, które uważam za najlepsze ) powstała w wyniku przepracowania tego, co zacząłem i odrzuciłem przed laty.
7. Nie używaj maszyny do pisania. Hałas niszczy poczucie rytmu, a to jest coś, nad czym trzeba długo pracować.
8. Bądź pewny co do znaczenia ( lub znaczeń ! ) każdego słowa, jakiego używasz."

[Wyszperałam w: Andrzej Polkowski: Opowieści z Narni czyli jak przedostawać się do Innych Światów. Mała Fantastyka 1988/1, s. 43. ]