piątek, 19 grudnia 2008

Legendy bolkowskie - " O rycerzu Dobku - Nieustraszonym zwanym "


Działo się to w latach osiemdziesiątych trzynastego wieku, kiedy na miejscu obecnego murowanego zamczyska Bolków, stał kasztel drewniany, a ziemia ta należała do księstwa legnickiego, którego panem był Bolesław Rogatka.
W owym czasie burgrabią kasztelu był sławny rycerz śląski Dobek, Nieustraszonym zwany. Dzielny był to mąż, niesłychanej odwagi, odznaczał się też wielką energią. Stoczył wiele zwycięskich bojów, ale naszym czasom pamięć potomnych przekazała wiadomość zaledwie o jednym, ostatnim.
Przy stole w baszcie mieszkalnej siedziało na ławie trzech rycerzy. Był to burgrabia Dobek i jego dwaj zaufani towarzysze: Henryk i Zbyszko.
- Kilka już lat stróżujemy tutaj i co rok wróg nachodzi nasze ziemie – mówił Dobek.
- Czy nie czas już dać mu taką nauczkę, by więcej tu nie wracał?
Henryk poderwał się z ławy z płonącymi oczyma.
- Chociaż wielu ze śmiałków żywymi stąd nie uszło, jednak ciężkie są
krzywdy naszego ludu. Kmiecie spokojni nie mogą stawiać im czoła!
- Z wrogiem borykać się nam trzeba jako ze zwierzęciem!... – rzekł
Zbyszko.
Nagle w oddali, wśród cichej, czarnej nocy, wzniosła się łuna pożaru i jednocześnie okrzyk straszliwy targnął powietrzem. Szczęk broni, rżenie koni i jęki, dochodziły wyraźnie do uszu stojących na wałach kasztelu.
Rycerze ku drzwiom skoczyli. Po chwili usłyszeli tętent konia i jeździec do bramy się zbliżył. Śpieszył się widać bardzo, bo zbroja jego okryta była pyłem, a z konia piana spadała płatami.
- Czesi napadli! – wołał. – Wojna!
Na wieży dzwon zabrzmiał na trwogę.
W zamęcie gorączkowym, wśród dźwięku rogów i szczęku broni. Dobek odezwał się do wojów ze swej drużyny.
- Kto chce i komu wola, niech za mną podąża, a kto nie chce, niech tu w kasztelu pozostawa!

Czesi najechali w wielkiej liczbie okolice Kamiennej Góry, siejąc po drodze zniszczenia, plądrując i niszcząc kraj, jak to było w owym czasie przyjęte w sposobach wojowania.
Dobek zebrał znaczny zastęp rycerstwa i postanowił jak najszybciej odeprzeć wroga z Ziemi Śląskiej. Przez długi czas z Czechami wojował przemyślnie, zadając ciosy znienacka. Krył się w leśnych ostępach i brał ich w zasadzki. Te zwycięstwa jednak okupione zostały tak wielkimi stratami, że siły jego drużyny się załamały. Z bitewnych pól, gęsto usianych trupami, zebrał Dobek zaledwie kilkunastu swoich rycerzy i uszedł z nimi do puszczy, by co prędzej wrócić do kasztelu. Wiózł ze sobą rannych i ciała co przedniejszych wojów.
- Wstyd mi! – szeptał zgaszonym głosem.- Wstyd mi tej ucieczki!... I ludu
tego żal mi, co wezwał mnie dziś na swą obronę... A ja porzucam ich dziś....
- Uspokójcie się – prosił Henryk. – Czeka was daleka droga i trud niemały. A i wróg nas ściga zawzięty. Musimy wyrwać się z matni. Sił nam trzeba i odwagi, by przebyć to wszystko!... Nic już nie wskrzesi poległych, ani nie odwróci tego co się stało!
Zbyszko cały ten czas milczał ponuro, a oczy jego patrzyły smutno spod czarnego szyszaka.
Tymczasem oddział czeski ścigał ich, idąc wyraźnym śladem wycofujących się rycerzy śląskich. Dowodzący nimi rycerz Przemysław, Okrutnym zwany, poganiał towarzyszy czując bliską zdobycz. Przemysław pałał nienawiścią do Dobka, z którym nieraz potykał się w starciach. Dobkowi jednak zawsze dopisywało szczęście pozwalające mu wyjść z tych walk zwycięsko.
- Tym razem mi nie umkniesz! – szeptał zawzięcie.
Żadna jednak ze stron nie znała wyroków losu. Czekała ich przyszłość niezwykła i napawająca trwogą. Dokonywały się dni żywota napastników, ale nie wypełnił się czas obrony Ziemi Śląskiej. Siłą, która miała to sprawić, był Duch Gór Olbrzymich. Chciał on pomóc rycerzom broniącym ojczystej ziemi.
Szum się rozległ, a potem zawiał gwałtowny wicher, który uderzył w Czechów z ogromną mocą, powstrzymując ich pościg. Pociemniało wokół i strasznie uczyniło się w borze.
- Wasza miłość – rzekł Karol, stary zaufany rycerz Przemysława. – Dalej nie pójdziemy. Noc nadchodzi straszliwa!
- Trop wszak świeży! – wybuchnął Przemysław.- Nie spocznę, póki ich nie dogonię!
- Wasza miłość, zastanówcie się, po nocy o nieszczęście nie trudno!
Przemysław przekonany nie opierał się już dłużej.
Tymczasem Dobek i pozostali przy życiu rycerze, nieludzko strudzeni wspinali się po łagodnej pochyłości. Droga była coraz mniej zalesiona. Dobrnęli do polany. Zbyszko, który na czele pochodu szedł, zatrzymał się.
- Co tam? – spytał z niepokojem Dobek.
Zbyszko ręką wskazał na sąsiednie wzgórze i wykrzyknął:
- Przed nami nasz kasztel!
Nie mogli jednak już iść dalej, tak byli zdrożeni. Legli na murawie. Dobek ze smutkiem patrzył na towarzyszy bladych i zbroczonych krwią. Odpoczywali i opatrywali rany świeżym listowiem, aż ukołysani szumem boru wszyscy posnęli.
Zbudził się jednak Dobek szybko, gdyż wicher straszliwy wiał, drzewa przeginając do ziemi, lecz jakoś szczęśliwie górą omijał śpiących rycerzy.
- Woje moje!... Woje!...- szepnął z rozczuleniem. – Jedna Opatrzność nad nami czuwa... Da Bóg cało wrócimy do kasztelu...- i uspokojony usnął ponownie.
Dzień już był, gdy przetarli oczy ze snu. Obudził ich jakiś dziwny niepokój.
Henryk podniósł się z murawy i skierował ku ścieżce, którą tu przyszli i nagle stanął jak wryty z oczyma utkwionymi na poniżej położoną polanę.
- Spójrzcie! – wykrzyknął ze zdziwieniem w głosie.
Widok istotnie był dziwny. Słonko oświetlało polanę zieloną, okrytą srebrzystą rosą. Wokół wbitych w ziemię włóczni, które zieleniły się świeżym listowiem, leżeli pokotem czescy rycerze nieżywi, a wśród nich Przemysław, oparty o pień drzewa.
Dobek pierwszy oprzytomniał i splunął, by odczynić uroki.
Zszedł na dół i chwycił jedną z włóczni, ale ta nie dała się wyrwać, jakby wrosła w ziemię. Pochylił się nad leżącymi rycerzami i jął każdemu przykładać dłoń do piersi. Serca ich już dawno przestały bić.
- Nic innego jeno omen Boży – szepnął chmurnie.- Bóg nas uratował... Nasi wrogowie leżą teraz pośród włóczni zielonych, co niczym gaj szumią nad ich grobami...
Lata minęły, a pamięć tego wydarzenia pozostała wśród ludzi, którzy opowiadają o cudownym ocaleniu rycerzy śląskich. Od miejsca zaś tego, które Dobek nazwał Gajem, powstała nazwa podgrodzia, które później Bernard, książę świdnicki, nazwał Bolków Gaj.


opracował Henryk Szoka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz